Anka szła szybkim, zamaszystym krokiem. Czuła się osaczona przez to głupie święto. Całe miasto było wręcz zasrane różem. Tak, właśnie tak powiedziała przez telefon Alicji. Alicja oczywiście poczuła się urażona, jak można mówić tak wulgarnie, jej to święto się podoba, bo ona i Krzysztof zamierzają dziś się wybrać na...
Ance kiedyś też to święto się podobało. Kiedy ona i Wojtek...
Ale to było i już nie wróci, a teraz wszędzie wychylały się baloniki, serduszka, transparenty, ogłoszenia, muzyka w radio, wszystko, wszędzie nic - tylko walentynki. Na szczęście wszystko, co miała do załatwienia tego dnia, już załatwiła. Teraz tylko wrócić i domu i przeczekać aż ten irytujący dzień wreszcie się zakończy.
I właśnie, kiedy to pomyślała, zauważyła w szeregu aut stojących przy chodniku znajomy pojazd. Białe berlingo. Zatrzymała się i spojrzała na tablicę rejestracyjną, numer zgadzał się z tym, co zapamiętała. Teraz miała już pewność.
- Ta elektryczna świnia gdzieś tu jest - wyszeptała do siebie przywołując w pamięci obraz elektryka, który wymieniał wentylator w jej łazience. Ciekawe gdzie on może być. Pewno w którymś z okolicznych mieszkań coś naprawia. A może... Przyjrzała się uważnie szybom lokali na parterze w okolicznych domach i aż drgnęła. Był!
Siedział przy stoliku pod oknem! Ledwo go poznała, bo tym razem nie był w tym swoim brudnym kombinezonie, tylko w zwykłym ubraniu. Od jego stolika wstawała jakaś kobieta, coś mówiła śmiejąc się. On, przeciwnie, nie wyglądał na rozbawionego. Wręcz przeciwnie, wyglądał dość ponuro.
Anka wpatrywała się w niego nie myśląc nawet co to będzie, gdy on spojrzy w bok i ją zobaczy. Patrzyła tak przez dłuższą chwilę, aż nagle usłyszała z boku głos:
- Boże, co za frajer!
I minęła ją kobieta, która przed chwilą wstawała od stolika. Podśmiewała się pod nosem, i ten śmiech brzmiał jakoś tak pogardliwie. Zapikał autoalarm, kobieta otworzyła drzwi samochodu stojącego przy ulicy i wsiadła, po czym odjechała.
Anka ponownie spojrzała na okno, elektryk siedział cały czas tak samo ze wzrokiem wbitym w obrus
Pod wpływem nagłego impulsu Anka weszła do środka, przemaszerowała przez całą salę i zasiadła naprzeciwko elektryka.
- Co, randka się nie udała? - rzuciła swobodnie.
Drgnął, spojrzał na nią i dopiero wtedy ją zauważył.
- O nie, jeszcze ona - jęknął, oparł ręce na stoliku i położył na nich głowę.
Anka westchnęła z rozkoszą. A to jej się trafiła miła niespodzianka! Rewanżyk!
- Siedziała tu z panem jedna taka...
- Wyszła - elektryk podniósł się do pionu. Jego twarz jak zwykle nie wyrażała nic.
- A dlaczego wyszła?
- A co to panią obchodzi?
- Nie odpowiada się pytaniem na pytanie - zauważyła triumfująco. - No więc?
- Jeśli pani widziała jak ona wyszła to pewnie widziała też pani czym ona odjechała.
- Widziałam.
- To kosztuje czterysta tysięcy.
- No i co z tego?
- To z tego - elektryk odchylił się na krześle. - że poczuła się urażona poziomem cenowym lokalu oraz moimi możliwościami finansowymi. Tak to nazwę.
Anka na moment zaniemówiła.
- Chyba pan żartuje..
- Jak pani chce może ją pani spytać. Tylko nie wiem, czy ją pani dogoni. Ona ma szybki wóz.
- Widzę, że sarkazm pana nie opuszcza, to dobrze. To chyba jedyne co panu zostało. A tak swoją drogą... - zamyśliła się Anka. - Wy się spotkaliście pierwszy raz?
- Pierwszy. Wcześniej pisaliśmy do siebie przez internet.
- To jak ją pan namówił na spotkanie? O czym rozmawialiście? Szukaliście chyba jakichś płaszczyzn porozumienia? Czego wspólnego, czegoś, co by was łączyło? I co, i teraz to wszystko okazało się nieważne?
- Jak widać - mruknął elektryk. - Nieważne. Wszystko. Dla kobiet to tylko kasa się liczy.
Anka się zagotowała.
- Wszyscy mężczyźni generalizują!
Przez jego cień przemknął blady uśmiech.
- Czy pani się słyszy?
- Tak. chciałam panu podziękować za ten dowcip z szafką. Ubaw miałam po pachy. Ale nie aż taki jak teraz.
- To znaczy?
- Pana wygląd.
- A, tak. Druga rzecz, na którą zwracają uwagę kobiety. Zaraz po pieniądzach.
- Owszem, dla kobiet liczy się także wygląd...
- Wiedziałem!
- ...w sensie ubrania, stroju. Jak pan wygląda? Przecież mankiety są całkiem przetarte. A to? To co jest? To ma pasować? Do czego? A na dodatek...
I Anka zaczęła wyliczać, że jej rozmówca ma tu wystrzępione, tam coś niedobrze, a w ogóle niedobrane to czy tamto... - punktowała bezlitośnie rozbawiona.
- Czy państwo coś zamawiają? - przy ich stoliku pojawił się kelner.
- Ja nie - elektryk podniósł się ze swojego miejsca. - Dziękuję i do widzenia.
- Dokąd to?! - oburzyła się Anka. - Zastawia pan tak kobietę samą? Ładnie to tak?
Wyszedł bez słowa.
Anka wstała, ubrała się i też wyszła. Na ulicy zobaczyła tylko tył odjeżdżającego berlingo. I, ciekawa rzecz, nie poczuła ani radości, ani satysfakcji. Pomyślała, że teraz czeka ją podróż do pustego domu i samotny wieczór. I że wolałaby spędzić ten czas w towarzystwie kogokolwiek. Nawet tego chama, który właśnie zostawił ją i odjechał.
Jeśli chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz mu o twoich planach na przyszłość. Woody Allen
niedziela, 20 marca 2016
poniedziałek, 29 lutego 2016
7. 23 stycznia 2014, czwartek
Pełna obaw wracała do domu. Nie było jej raptem tylko dwa dni, ale Alicja coś wyraźnie kręciła przez telefon. Kiedy wjechała na ulicę, przy której mieszkała, odetchnęła z ulgą. Dom stał, na oko wydawał się nietknięty. Nie było ruin, pogorzeliska ani tłumu gapiów. Zaparkowała na ulicy i weszła do domu. Ktoś rozmawiał, ze zdumieniem rozróżniła dwa głody.
- Pewno znowu do Alicji przyjechał ten jej... - pomyślała ze złością, ale zdała sobie sprawę, że drugi głos był żeński.
Otworzyła drzwi do kuchni i stanęła zaskoczona.
- Mama? Co ty tu robisz?
Alicja, zaskoczona, wstała od kuchennego stołu, na krześle pod oknem siedział ich matka. Była nadąsana.
- No... Przywiozłam mamę, bo... No, wiesz... Znowu się to stało... - bąkała Alicja.
- Nie piłam - oświadczyła z godnością matka.
- Czy coś jeszcze zrobiłaś, o czym nie wiem, a powinnam? - zapytała jadowicie Anka.
- Tak! - rzekła z desperacją Ala. - Zamówiłam fachowca, założy wreszcie ten wentylator!
- Jaki wentylator???
- Ten w łazience. Od tygodnia mówię ci o nim. Zapomniałaś.
- Nie, tylko ja... Zaraz po kogoś zadzwonię.
- Nie trzeba. Już kupiłam taki sam i zamówiłam kogoś, żeby przyjechał i założył.
Anka spojrzała na nią zaskoczona i w tym momencie rozległ się dzwonek do drzwi. Poszła otworzyć. Najpierw zobaczyła białe berlingo stojące na chodniku, a potem stojącego na schodkach wejściowych młodego faceta w krótkich włosach i brudnym kombinezonie. Przez ramię miał przewieszoną torbę.
- Ouu bejbe - powiedział facet. - Tak coś czułem, że się jeszcze zobaczymy.
- Czego pan chce? - spytała z niechęcią Anka. - Przecież powiedziałam panu, że nie zapłacę tyle za remont elektryki w tych dwóch pokoikach.
- Jakiś wentylator mam założyć - odparł spokojnie facet.
Anka poczuła, że zalewa ją fala gorącej wściekłości.
- Ala! Chodź no tu na chwilkę!
Młodsza siostra po chwili pojawiła się za jej plecami.
- Do kogo ty dzwoniłaś?!
- Do elektryka - Alicja zrobiła zdumione oczy.
- A skąd miałaś numer telefonu?
- Miałam numer do tego pana, który zawsze z tobą pracował... Pan Wiesław... Ale on nie mógł, więc dał mi numer do swojego kolegi...
Anka zacisnęła zęby.
- Robimy czy nie? - zapytał spokojnie młody facet. - Za stanie nikt mi nie płaci.
- A propos płaci - ocknęła się Anka. - Grosza nie dam!
- Ja zapłacę - odezwała się cicho Ala.
- Zabraniam ci!
- I co? Wentylator będzie dalej zepsuty? Kiedy ty się za niego weźmiesz? Mam czekać kolejny tydzień? Chcesz, żeby łazienka zapleśniała?
Anka tylko zacięła usta.
- Kto płaci? - zapytał elektryk.
- Ja płacę - oświadczyła Alicja.
- To prowadź, szefowa.
Młody facet poszedł, obejrzał sobie łazienkę, potem poszedł po drabinę i po jeszcze jakieś narzędzia. Wrócił, zamknął się w łazience i zaczął dłubać.
Alicja i Anka siedziały w kuchni przy stole. Milczały i patrzyły każda w inną stronę. Nagle zadzwonił telefon Alicji. Anka spojrzała, ale nadal milczała.
- Halo... Tak, to ja... To pan? Co się stało? A nie może pan przyjść? Kto? co robi??? Nic nie rozumiem, dam na głośnomówiący.
Nacisnęła coś na telefonie i położyła go na stole,
- Jeszcze raz pani mówię - zabrzęczał telefon. - Stoi mi tu w drzwiach jakaś starsza pani i hajluje.
- Ten facet ma z deklem - rzekła Anka.
- Szefowa, niech pani powie tej technicznej alfabetce obok pani, że tryb głośnomówiący działa w obie strony. Nie tylko wy mnie słyszycie, ale i ja was.
W tle jakiś kobiecy głos wykrzykiwał: "Won! Won!"
Anka i Anka spojrzały na siebie osłupiałe i zawołały jednocześnie:
- Mama!
Pobiegły do łazienki. Rzeczywiście, w drzwiach pomieszczenia stała ich matka. Sapał z zagniewaną miną, lecz nie mówiła nic, tylko prawą ręką robiła zamaszyste gesty kojarzące się z Adolfem Hitlerem.
- Won! Won! - krzyczała słabym głosem.
- Ależ mamo, jak możesz! - Alicja była zrozpaczona.
- Co tu robi facet?! Wpuściłyście samca do naszej świętej enklawy kobiecości! Ja już się nigdy nie umyję w tej łazience!
- Nie mamy innej!
- W takim razie wcale się nie umyję!
Elektryk siedział na stopniu drabiny i przypatrywał się temu flegmatycznie.
- Mógłby pan pomóc - ofuknęła go Anka ciągnąc mamę do pokoju.
- A bo to moja matka? - wzruszył ramionami.
- No jasne, tak najłatwiej powiedzieć. Poza tym obowiązuje chyba jakaś ludzka przyzwoitość, prawda?
- Poza tym, proszę pani, to ja się mogę poczuć urażony pani uwagami przez telefon. To raz. Dwa, to nie życzę sobie, żeby ktoś mi prezentował salut rzymski. To dwa. Trzy, to propagowanie faszyzmu jest karalne. A po czwarte, to proszę mi pokazać gdzie są korki.
- Co za cham - nie mogła sobie darować Anka, kiedy Alicja prowadziła elektryka do tablicy z korkami.
Anka zaprowadziła matkę do kuchni, po chwili dołączyła się do nich Ala. Anka co chwilę chodziła do łazienki i serwowała elektrykowi cierpkie uwagi. Na koniec zażądała posprzątania łazienki.
- Jeszcze czego. Jak ma pani dwie lewe ręce i nie umie trzymać szufelki to niech sobie pani wynajmie sprzątaczkę.
- Cicho! - tupnęła nogą. - Ja pana wynajęłam i ma pan robić co panu każę!
- Nie pani mnie wynajęła.
- Mmmmmhhh!! - zawyła poirytowana Anka. - Ala! Chodź tu i przemów mu do rozumu bo ja zaraz wyjdę z siebie i stanę obok!
Alicja zajrzała do łazienki.
- Widzę na podłodze jakieś zrzynki plastiku i kawałki izolacji kabli - poinformowała młodego faceta. - Ma pan po sobie posprzątać. Bo nie zapłacę.
I poszła.
- Cha cha, no i co pan na to? - Anka triumfująco wzięła się pod boki.
- Nie wiem czy się doszoruję do płytek pod tym brudem - westchnął elektryk. - Pierwszy raz widzę tak zapuszczoną łazienkę. Ktoś tu w ogóle po wojnie mył podłogę? Czy może święta enklawa kobiecości polega na rezygnacji z podstawowych standardów higienicznych? Nie obawia się pani grzybicy stóp?
Anka wyszła z łazienki kipiąc z wściekłości.
Parę minut później elektryk zameldował, że wszystko gotowe, wentylator działa.
- A sprzątnął pan? - chciała wiedzieć Ala.
- Tak.
- Sprawdzimy... - Anka wyszła z kuchni. Po minucie była z powrotem.
- Pod szafką jest brudno!
- Tam nie śmieciłem.
- W domu też pan sprząta pół podłogi? Jak się sprząta to porządnie, proszę pana. Chyba, że męskie standardy oznaczają, że pół podłogi, to cała podłoga.
- Odsunąłem tę szafkę, ale... - zakłopotany podrapał się po głowie. - Za nią leży... Podpaska...
- Uuuuu... - matka i Ala spojrzały zdegustowane na Ankę, która oblała się szkarłatnym rumieńcem i runęła do łazienki.
Ala odprowadziła elektryka do drzwi i rozliczyła się z nim finansowo. W głębi domu rozległ się wściekły krzyk i po chwili nadbiegła Anka.
- Co za świnia!!! Gdzie on jest?!!
Ujrzała światła odjeżdżającego berlingo.
- Powiedział, że żartował z tą podpaską - bąknęła Alicja. - Nic tam nie było tylko kurz...
Anka podała jej zmiętą kartkę.
"Skoro już pani odsunęła tę szafkę, może pani pod nią wytrzeć".
- Hm - mruknęła Alicja. - Rozumiem, że teraz na pewno go nie zatrudnisz do tej przeróbki elektryki.
- Wręcz przeciwnie. Zatrudnię go choćby nie wiem co. I zniszczę...
- Pewno znowu do Alicji przyjechał ten jej... - pomyślała ze złością, ale zdała sobie sprawę, że drugi głos był żeński.
Otworzyła drzwi do kuchni i stanęła zaskoczona.
- Mama? Co ty tu robisz?
Alicja, zaskoczona, wstała od kuchennego stołu, na krześle pod oknem siedział ich matka. Była nadąsana.
- No... Przywiozłam mamę, bo... No, wiesz... Znowu się to stało... - bąkała Alicja.
- Nie piłam - oświadczyła z godnością matka.
- Czy coś jeszcze zrobiłaś, o czym nie wiem, a powinnam? - zapytała jadowicie Anka.
- Tak! - rzekła z desperacją Ala. - Zamówiłam fachowca, założy wreszcie ten wentylator!
- Jaki wentylator???
- Ten w łazience. Od tygodnia mówię ci o nim. Zapomniałaś.
- Nie, tylko ja... Zaraz po kogoś zadzwonię.
- Nie trzeba. Już kupiłam taki sam i zamówiłam kogoś, żeby przyjechał i założył.
Anka spojrzała na nią zaskoczona i w tym momencie rozległ się dzwonek do drzwi. Poszła otworzyć. Najpierw zobaczyła białe berlingo stojące na chodniku, a potem stojącego na schodkach wejściowych młodego faceta w krótkich włosach i brudnym kombinezonie. Przez ramię miał przewieszoną torbę.
- Ouu bejbe - powiedział facet. - Tak coś czułem, że się jeszcze zobaczymy.
- Czego pan chce? - spytała z niechęcią Anka. - Przecież powiedziałam panu, że nie zapłacę tyle za remont elektryki w tych dwóch pokoikach.
- Jakiś wentylator mam założyć - odparł spokojnie facet.
Anka poczuła, że zalewa ją fala gorącej wściekłości.
- Ala! Chodź no tu na chwilkę!
Młodsza siostra po chwili pojawiła się za jej plecami.
- Do kogo ty dzwoniłaś?!
- Do elektryka - Alicja zrobiła zdumione oczy.
- A skąd miałaś numer telefonu?
- Miałam numer do tego pana, który zawsze z tobą pracował... Pan Wiesław... Ale on nie mógł, więc dał mi numer do swojego kolegi...
Anka zacisnęła zęby.
- Robimy czy nie? - zapytał spokojnie młody facet. - Za stanie nikt mi nie płaci.
- A propos płaci - ocknęła się Anka. - Grosza nie dam!
- Ja zapłacę - odezwała się cicho Ala.
- Zabraniam ci!
- I co? Wentylator będzie dalej zepsuty? Kiedy ty się za niego weźmiesz? Mam czekać kolejny tydzień? Chcesz, żeby łazienka zapleśniała?
Anka tylko zacięła usta.
- Kto płaci? - zapytał elektryk.
- Ja płacę - oświadczyła Alicja.
- To prowadź, szefowa.
Młody facet poszedł, obejrzał sobie łazienkę, potem poszedł po drabinę i po jeszcze jakieś narzędzia. Wrócił, zamknął się w łazience i zaczął dłubać.
Alicja i Anka siedziały w kuchni przy stole. Milczały i patrzyły każda w inną stronę. Nagle zadzwonił telefon Alicji. Anka spojrzała, ale nadal milczała.
- Halo... Tak, to ja... To pan? Co się stało? A nie może pan przyjść? Kto? co robi??? Nic nie rozumiem, dam na głośnomówiący.
Nacisnęła coś na telefonie i położyła go na stole,
- Jeszcze raz pani mówię - zabrzęczał telefon. - Stoi mi tu w drzwiach jakaś starsza pani i hajluje.
- Ten facet ma z deklem - rzekła Anka.
- Szefowa, niech pani powie tej technicznej alfabetce obok pani, że tryb głośnomówiący działa w obie strony. Nie tylko wy mnie słyszycie, ale i ja was.
W tle jakiś kobiecy głos wykrzykiwał: "Won! Won!"
Anka i Anka spojrzały na siebie osłupiałe i zawołały jednocześnie:
- Mama!
Pobiegły do łazienki. Rzeczywiście, w drzwiach pomieszczenia stała ich matka. Sapał z zagniewaną miną, lecz nie mówiła nic, tylko prawą ręką robiła zamaszyste gesty kojarzące się z Adolfem Hitlerem.
- Won! Won! - krzyczała słabym głosem.
- Ależ mamo, jak możesz! - Alicja była zrozpaczona.
- Co tu robi facet?! Wpuściłyście samca do naszej świętej enklawy kobiecości! Ja już się nigdy nie umyję w tej łazience!
- Nie mamy innej!
- W takim razie wcale się nie umyję!
Elektryk siedział na stopniu drabiny i przypatrywał się temu flegmatycznie.
- Mógłby pan pomóc - ofuknęła go Anka ciągnąc mamę do pokoju.
- A bo to moja matka? - wzruszył ramionami.
- No jasne, tak najłatwiej powiedzieć. Poza tym obowiązuje chyba jakaś ludzka przyzwoitość, prawda?
- Poza tym, proszę pani, to ja się mogę poczuć urażony pani uwagami przez telefon. To raz. Dwa, to nie życzę sobie, żeby ktoś mi prezentował salut rzymski. To dwa. Trzy, to propagowanie faszyzmu jest karalne. A po czwarte, to proszę mi pokazać gdzie są korki.
- Co za cham - nie mogła sobie darować Anka, kiedy Alicja prowadziła elektryka do tablicy z korkami.
Anka zaprowadziła matkę do kuchni, po chwili dołączyła się do nich Ala. Anka co chwilę chodziła do łazienki i serwowała elektrykowi cierpkie uwagi. Na koniec zażądała posprzątania łazienki.
- Jeszcze czego. Jak ma pani dwie lewe ręce i nie umie trzymać szufelki to niech sobie pani wynajmie sprzątaczkę.
- Cicho! - tupnęła nogą. - Ja pana wynajęłam i ma pan robić co panu każę!
- Nie pani mnie wynajęła.
- Mmmmmhhh!! - zawyła poirytowana Anka. - Ala! Chodź tu i przemów mu do rozumu bo ja zaraz wyjdę z siebie i stanę obok!
Alicja zajrzała do łazienki.
- Widzę na podłodze jakieś zrzynki plastiku i kawałki izolacji kabli - poinformowała młodego faceta. - Ma pan po sobie posprzątać. Bo nie zapłacę.
I poszła.
- Cha cha, no i co pan na to? - Anka triumfująco wzięła się pod boki.
- Nie wiem czy się doszoruję do płytek pod tym brudem - westchnął elektryk. - Pierwszy raz widzę tak zapuszczoną łazienkę. Ktoś tu w ogóle po wojnie mył podłogę? Czy może święta enklawa kobiecości polega na rezygnacji z podstawowych standardów higienicznych? Nie obawia się pani grzybicy stóp?
Anka wyszła z łazienki kipiąc z wściekłości.
Parę minut później elektryk zameldował, że wszystko gotowe, wentylator działa.
- A sprzątnął pan? - chciała wiedzieć Ala.
- Tak.
- Sprawdzimy... - Anka wyszła z kuchni. Po minucie była z powrotem.
- Pod szafką jest brudno!
- Tam nie śmieciłem.
- W domu też pan sprząta pół podłogi? Jak się sprząta to porządnie, proszę pana. Chyba, że męskie standardy oznaczają, że pół podłogi, to cała podłoga.
- Odsunąłem tę szafkę, ale... - zakłopotany podrapał się po głowie. - Za nią leży... Podpaska...
- Uuuuu... - matka i Ala spojrzały zdegustowane na Ankę, która oblała się szkarłatnym rumieńcem i runęła do łazienki.
Ala odprowadziła elektryka do drzwi i rozliczyła się z nim finansowo. W głębi domu rozległ się wściekły krzyk i po chwili nadbiegła Anka.
- Co za świnia!!! Gdzie on jest?!!
Ujrzała światła odjeżdżającego berlingo.
- Powiedział, że żartował z tą podpaską - bąknęła Alicja. - Nic tam nie było tylko kurz...
Anka podała jej zmiętą kartkę.
"Skoro już pani odsunęła tę szafkę, może pani pod nią wytrzeć".
- Hm - mruknęła Alicja. - Rozumiem, że teraz na pewno go nie zatrudnisz do tej przeróbki elektryki.
- Wręcz przeciwnie. Zatrudnię go choćby nie wiem co. I zniszczę...
niedziela, 14 lutego 2016
6. 11 stycznia 2014, sobota
Alicja siedziała w kuchni i przestraszonym wzrokiem wodziła za swoją nadmiernie energiczną siostrą. Anka opowiadała jej właśnie swoje ostatnie przygody. W odpowiednim świetle oczywiście.
- A ten elektryk? - zapytała Alicja.
- Elektryk, no tak - Anka potarła sobie czoło. - Będzie tu dzisiaj, niedługo. Ruszaj się, przecież ten cały syf trzeba sprzątnąć!
- To ja już nie mam żadnego wyboru?! - krzyknęła Ala żałośnie.
- Masz - uśmiechnęła się Anka. - Możesz sobie wybrać który pokój będzie twój.
Alicja zacięła usta i zaczęła zamiatać. W powietrze wzbiły się wirujące kłęby kurzu.
- Uważaj trochę! Boże, co za niezguła!
- Dzwoni ktoś! - odparła Alicja.
Anka pobiegła otworzyć. Za drzwiami stał młody facet o krótkich włosach... Po chwili Anka go skojarzyła. To był znowu on! Ten z Nowego Roku i z środy!
- Czego pan chce? - spytała wystraszona.
facet popatrzył gdzieś nad jej głową i odrzekł spokojnie:
- No tak, adres wydawał mi się znajomy...
- Ale o co chodzi?
- To ja się pytam o co chodzi. Dzwoniła pani do mnie w czwartek i...
- Boże! To pan!
- Nie. Elektryk.
- Cha, cha, ale śmieszne - wzruszyła ramionami. - Jeśli chciał mi pan zaimponować...
- Nie chciałem.
Patrzyli na siebie chwilę w milczeniu.
- No i co? - westchnął facet. - Dowiem się wreszcie o co pani chodzi?
- Trzeba zrobić instalację w dwóch pokojach... - Anka zaprosiła go do środka.
W trakcie oględzin elektryk zajrzał do jednego z pokoi gdzie krzątała się Alicja.
- A, to pan jest tym elektrykiem, o którym mówiła siostra. Że też się nie bała wpuścić pana do domu. Tu jest niebezpiecznie, niedawno jakiś facet gonił ją pod domem i chciał napaść!
Akurat na te słowa do pokoju weszła Anka. Zaczęła psykać na Alę i dawać jej znaki oczami. Niestety, na próżno.
- Coś takiego, napaść ją chciał - elektryk mówiąc do Ali patrzył na Ankę. - A kiedy to było? nie w środę czasem?
- W środę. A skąd pan to wie...
- Nieważne, nieważne - zdecydowała się wkroczyć Anka. - Widział pan wszystko, prawda? Zrobi mi pan to?
- Zrobię.
- A za ile?
Pan elektryk wymienił dość solidną kwotę. Ance aż dech zaparło.
- Co?! Za dwa małe pokoiki?!
- Obecna instalacja jest do niczego - poinformował ją spokojnie elektryk. - Trzeba będzie ciągnąć kable aż do rozdzielnicy. Przez cały dom.
- Ale ja tyle nie mam. Czy... Czy pan... Byłby skłony opuścić nieco cenę... Przecież polecił mi pana pan Wiesław... Ja byłabym panu za to bardzo wdzięczna... - i tu Anka przybrała minę, która w jej mniemaniu miała być wdzięczna i zatrzepotała rzęsami. Efekt był tak żałosny, że Alicja aż odwróciła głowę by ni wybuchnąć śmiechem.
- nie interesuje mnie pani wdzięczność - oświadczył elektryk. - Chcę pieniądze. Tyle, ile powiedziałem. Gdy się pani namyśli to proszę dać znać. Byle szybko.
Pożegnał się chłodno i wyszedł.
- Boże, co to za cham - powiedziała bezradnie Anka.
- A ten elektryk? - zapytała Alicja.
- Elektryk, no tak - Anka potarła sobie czoło. - Będzie tu dzisiaj, niedługo. Ruszaj się, przecież ten cały syf trzeba sprzątnąć!
- To ja już nie mam żadnego wyboru?! - krzyknęła Ala żałośnie.
- Masz - uśmiechnęła się Anka. - Możesz sobie wybrać który pokój będzie twój.
Alicja zacięła usta i zaczęła zamiatać. W powietrze wzbiły się wirujące kłęby kurzu.
- Uważaj trochę! Boże, co za niezguła!
- Dzwoni ktoś! - odparła Alicja.
Anka pobiegła otworzyć. Za drzwiami stał młody facet o krótkich włosach... Po chwili Anka go skojarzyła. To był znowu on! Ten z Nowego Roku i z środy!
- Czego pan chce? - spytała wystraszona.
facet popatrzył gdzieś nad jej głową i odrzekł spokojnie:
- No tak, adres wydawał mi się znajomy...
- Ale o co chodzi?
- To ja się pytam o co chodzi. Dzwoniła pani do mnie w czwartek i...
- Boże! To pan!
- Nie. Elektryk.
- Cha, cha, ale śmieszne - wzruszyła ramionami. - Jeśli chciał mi pan zaimponować...
- Nie chciałem.
Patrzyli na siebie chwilę w milczeniu.
- No i co? - westchnął facet. - Dowiem się wreszcie o co pani chodzi?
- Trzeba zrobić instalację w dwóch pokojach... - Anka zaprosiła go do środka.
W trakcie oględzin elektryk zajrzał do jednego z pokoi gdzie krzątała się Alicja.
- A, to pan jest tym elektrykiem, o którym mówiła siostra. Że też się nie bała wpuścić pana do domu. Tu jest niebezpiecznie, niedawno jakiś facet gonił ją pod domem i chciał napaść!
Akurat na te słowa do pokoju weszła Anka. Zaczęła psykać na Alę i dawać jej znaki oczami. Niestety, na próżno.
- Coś takiego, napaść ją chciał - elektryk mówiąc do Ali patrzył na Ankę. - A kiedy to było? nie w środę czasem?
- W środę. A skąd pan to wie...
- Nieważne, nieważne - zdecydowała się wkroczyć Anka. - Widział pan wszystko, prawda? Zrobi mi pan to?
- Zrobię.
- A za ile?
Pan elektryk wymienił dość solidną kwotę. Ance aż dech zaparło.
- Co?! Za dwa małe pokoiki?!
- Obecna instalacja jest do niczego - poinformował ją spokojnie elektryk. - Trzeba będzie ciągnąć kable aż do rozdzielnicy. Przez cały dom.
- Ale ja tyle nie mam. Czy... Czy pan... Byłby skłony opuścić nieco cenę... Przecież polecił mi pana pan Wiesław... Ja byłabym panu za to bardzo wdzięczna... - i tu Anka przybrała minę, która w jej mniemaniu miała być wdzięczna i zatrzepotała rzęsami. Efekt był tak żałosny, że Alicja aż odwróciła głowę by ni wybuchnąć śmiechem.
- nie interesuje mnie pani wdzięczność - oświadczył elektryk. - Chcę pieniądze. Tyle, ile powiedziałem. Gdy się pani namyśli to proszę dać znać. Byle szybko.
Pożegnał się chłodno i wyszedł.
- Boże, co to za cham - powiedziała bezradnie Anka.
wtorek, 9 lutego 2016
5. 8 stycznia 2014, środa
Musiała sama przed sobą przyznać, że te dwa pokoje, o których wspomniała Alicji, to tak... No, nie bardzo nadawały się. Znowu poczuła na siebie złość. Po pierwsze dlatego, że zbyt pochopnie obiecała, że weźmie matkę i Alę do siebie. Mogła dać sobie jeszcze chwilę do namysłu, mogła jeszcze się z tego wycofać lub zaproponować coś innego... Teraz już za późno. Słowo się rzekło i nie mogła już go cofnąć. A po drugie był zła - na siebie, za to, że przecież w tym roku miało się to zmienić. Miało już nie być stresu, nerwów, nieprzyjemnych sytuacji, które zazwyczaj sama sobie stwarzała.
A tu znowu coś.
No nic, wzruszyła ramionami i ponownie ruszyła na inspekcję dwóch pokoi.
Mąż Anki miał ambitne plany co do remontu całego domu. Zanim się rozwiedli wymienili wszystkie okna i zrobili centralne ogrzewanie. Pomieszczenia były więc suche i ciepłe.
I na tym kończyły się ich zalety. Bo im dłużej się na nie patrzyło tym bardziej było widać ich wady. Były to małe, ciasne pokoiki, potwornie brudne, z łatami odpadłego tynku. Drzwi były w fatalnym stanie. Pstryknęła wyłącznikiem. Zakurzona żarówka wisząca pod sufitem zajaśniała słabym światłem, przygasła kilka razy, po czym zaczęła mrugać brzęcząc nerwowo.
- Elektrykę też by trzeba zrobić - powiedziała Anka do siebie gasząc światło. - I dorobić gniazdka.
Poczuła przypływ energii. Nie ma co czekać, pomyślała i sięgnęła po telefon.
- Pan Wiesław? Witam, witam. Co słychać? A... No tak... Nie, bo ja dzwonię w takiej sprawie... Tak. Remont instalacji elektrycznej.
Pstryknęła wyłącznikiem jeszcze raz. Tym razem żarówka nie zapaliła się w ogóle.
- Wie pan co, ja myślę, że raczej trzeb by było zrobić ją od nowa. Dwa pokoje. Ale jak to nie?! W ogóle nie?! Dopiero w wakacje?! Niemożliwe, ma pan teraz tyle roboty?! Ach... No... Ale co ja teraz zrobię?!
Weszła do środka i oparła się o brudny parapet. Pan Wiesław, który złamał jej serce w zakresie elektryki, pocieszył ją, że ma młodego znajomego elektryka, który po pierwsze nie jest teraz specjalnie obłożony pracą, po drugie weźmie chętnie każde zlecenie, nawet przeróbkę dwóch pokoi. Po trzecie nie jest drogi, a po czwarte, właśnie się kręci gdzieś po okolicy. Ale pan Wiesław przyznał, że ów jego kolega posiada również wady, a mianowicie...
- E... - pan Wiesław nie mógł się jakoś wyartykułować. - On jest... Trochę... Dziwny...
- Zboczeniec? Morderca? - wystraszyła się Anka. Drzwi zamknęły się z cichym stęknięciem. Coś metalicznie brzęknęło na podłodze.
- Nie, skądże! - zapewnił ją z ulgą pan Wiesław. - ~I fachowiec znakomity! Ma tylko trochę... Trudny charakter. O. Tak.
- To niech mi pan prześle numer do niego - Anka zakończyła rozmowę i odwróciła się w stronę wyjścia. Po czym poczuła, że robi jej się słabo. Na podłodze leżała klamka. Widocznie drzwi zatrzasnęły się i wypadła.
Spokojnie. Tylko bez paniki.
Klamka, która leżała na podłodze nie miała w sobie tego kwadratowego trzpienia, który mogłaby wsunąć w zamek i go przekręcić. Ale może druga część klamki została w drzwiach?
Zajrzała do zamka, a potem położyła się na brudnej podłodze i przyłożyła oko do szpary pod drzwiami.
Druga część klamki też wypadła z drzwi i leżała na podłodze, tyle że na korytarzu. Drzwi był zatrzaśnięte. Co robić?
Jak nie drzwiami to oknem!
Delikatnie poruszyła klamką okna, poddała się. Jeszcze chwila, przekręciła ją do końca, a potem delikatnie otworzyła skrzydło okna na pełną szerokość. Powiało rześkim powietrzem i wolnością.
Ależ była sprytna! Poczuła wielkie zadowolenie z siebie.
Zadowolenie się skończyło, kiedy spróbowała wejść na parapet. Zdecydowanie nie była ubrana na podobne wyczyny. Mówiąc wprost, spodnie był zbyt obcisłe i...
- No przecież ich nie zdejmę - warczała Anka próbując postawić to jedną, to drugą nogę na parapecie. Wreszcie jej się udało.
No dobrze. Stała w oknie. Co dalej?
Dalej było jeszcze gorzej, bo teren wokół domu był zdecydowanie niżej niż podłoga w środku. Z trudem obróciła się, uklękła i zaczęła spuszczać nogi na zewnętrz.
- Co pani wyprawia?
Głos, chociaż cichy, zabrzmiał w jej uszach okropnie głośno. Z piskiem puściła się parapetu i spadła na ziemię. Zabolały kostki i stopy, ale na szczęście tylko przez chwilę. Uff, nic się nie stało!
Odwróciła się. Na chodniku, przed domem, stał jakiś facet w kombinezonie roboczym, trzymał w ręku siatkę z zakupami i patrzył na nią okrągłymi oczami. Poznała go od razu. To był ten sam, który w Nowy Rok pomagała zmienić koło w samochodzie. On jej chyba przynosi pecha!
- Wychodzę z domu - odparła siląc się na spokój, choć w środku kipiała z wściekłości.
- W ten sposób?
Miał irytującą manierę mówienia w absolutnie spokojny sposób jakby oglądał jakiś obraz na wystawie, a nie kobietę, która walcząc o życie skoczyła właśnie z okna.
- To mój dom i będę z niego wychodzić jak mi się podoba! - i Anka dodała jeszcze kilka grubszych słów i zaproponowała wulgarnie by jej rozmówca gwałtownie się oddalił.
- chodnik jest własnością publiczną i będę tu stał tak długo jak mi się podoba - odparł facet spokojnie.
Zamurowało ją na podobną bezczelność. Odwróciła się i bez słowa poszła do domu. No i oczywiście okazało się, że drzwi wejściowe są zamknięte. A klucze są w środku domu. Okno tarasowe też zamknięte.
Ależ miała pecha! Miała ogromną ochotę kopnąć w te drzwi tak, aby się rozleciały. Facet na chodniku nadal stał i się patrzył. Ach, jak ją to irytowało! Poruszył się po jej spojrzeniem i beznamiętnie zapytał:
- Co, nie może pani wejść?
- Jak pan widzi, nie mogę - i pokrótce opowiedziała mu o drzwiach i klamce.
- Ktoś z rodziny? Kto mieszka blisko? I ma klucze? - rzucał propozycje facet. - Naprawdę nic? To pozostaje otworzyć jedne drzwi albo drugie.
- Jak? - Anka poczuła się bezradna.
Facet odstawił siatkę, podszedł, obejrzał zamek w drzwiach wejściowych i powiedział, że chyba prościej będzie spróbować z drzwiami w pokoju.
- Pani pierwsza - zaproponował.
- Mam tam znowu wchodzić?? Przez okno??? Nie dam rady.
- Tak jak chce pani wejść? Podsadzę panią.
Anka przyjrzała mu się podejrzliwie ale nie była w stanie wymyślić nic innego. Facet pomógł jej wejść na okno, wszedł za nią, a potem wyjął z kieszenie gruby pęk kluczy. Podszedł do zamka i zaczął próbować je po kolei. Wreszcie coś stuknęło i drzwi otworzyły się.
- No wreszcie! - Anka przeszła do przedpokoju i do kuchni. Od razu, na wszelki wypadek do jednej kieszeni wsadziła klucze, do drugiej telefon. Może lepiej klamkę powinnam wsadzić, pomyślała z humorem. Pomyślała też, że powinna podziękować temu facetowi.
Ale go nie było.
Nie było go w kuchni, w korytarzu, wreszcie zajrzała do owego feralnego pokoju. Tam też go nie było. Tylko przymknięte okno świadczyło którędy wyszedł. Anka zastawiła drzwi krzesłem, weszła, otworzyła je na oścież i rozejrzała się po ulicy.
Zniknął niczym duch, pomyślała zamykając okno.
A tu znowu coś.
No nic, wzruszyła ramionami i ponownie ruszyła na inspekcję dwóch pokoi.
Mąż Anki miał ambitne plany co do remontu całego domu. Zanim się rozwiedli wymienili wszystkie okna i zrobili centralne ogrzewanie. Pomieszczenia były więc suche i ciepłe.
I na tym kończyły się ich zalety. Bo im dłużej się na nie patrzyło tym bardziej było widać ich wady. Były to małe, ciasne pokoiki, potwornie brudne, z łatami odpadłego tynku. Drzwi były w fatalnym stanie. Pstryknęła wyłącznikiem. Zakurzona żarówka wisząca pod sufitem zajaśniała słabym światłem, przygasła kilka razy, po czym zaczęła mrugać brzęcząc nerwowo.
- Elektrykę też by trzeba zrobić - powiedziała Anka do siebie gasząc światło. - I dorobić gniazdka.
Poczuła przypływ energii. Nie ma co czekać, pomyślała i sięgnęła po telefon.
- Pan Wiesław? Witam, witam. Co słychać? A... No tak... Nie, bo ja dzwonię w takiej sprawie... Tak. Remont instalacji elektrycznej.
Pstryknęła wyłącznikiem jeszcze raz. Tym razem żarówka nie zapaliła się w ogóle.
- Wie pan co, ja myślę, że raczej trzeb by było zrobić ją od nowa. Dwa pokoje. Ale jak to nie?! W ogóle nie?! Dopiero w wakacje?! Niemożliwe, ma pan teraz tyle roboty?! Ach... No... Ale co ja teraz zrobię?!
Weszła do środka i oparła się o brudny parapet. Pan Wiesław, który złamał jej serce w zakresie elektryki, pocieszył ją, że ma młodego znajomego elektryka, który po pierwsze nie jest teraz specjalnie obłożony pracą, po drugie weźmie chętnie każde zlecenie, nawet przeróbkę dwóch pokoi. Po trzecie nie jest drogi, a po czwarte, właśnie się kręci gdzieś po okolicy. Ale pan Wiesław przyznał, że ów jego kolega posiada również wady, a mianowicie...
- E... - pan Wiesław nie mógł się jakoś wyartykułować. - On jest... Trochę... Dziwny...
- Zboczeniec? Morderca? - wystraszyła się Anka. Drzwi zamknęły się z cichym stęknięciem. Coś metalicznie brzęknęło na podłodze.
- Nie, skądże! - zapewnił ją z ulgą pan Wiesław. - ~I fachowiec znakomity! Ma tylko trochę... Trudny charakter. O. Tak.
- To niech mi pan prześle numer do niego - Anka zakończyła rozmowę i odwróciła się w stronę wyjścia. Po czym poczuła, że robi jej się słabo. Na podłodze leżała klamka. Widocznie drzwi zatrzasnęły się i wypadła.
Spokojnie. Tylko bez paniki.
Klamka, która leżała na podłodze nie miała w sobie tego kwadratowego trzpienia, który mogłaby wsunąć w zamek i go przekręcić. Ale może druga część klamki została w drzwiach?
Zajrzała do zamka, a potem położyła się na brudnej podłodze i przyłożyła oko do szpary pod drzwiami.
Druga część klamki też wypadła z drzwi i leżała na podłodze, tyle że na korytarzu. Drzwi był zatrzaśnięte. Co robić?
Jak nie drzwiami to oknem!
Delikatnie poruszyła klamką okna, poddała się. Jeszcze chwila, przekręciła ją do końca, a potem delikatnie otworzyła skrzydło okna na pełną szerokość. Powiało rześkim powietrzem i wolnością.
Ależ była sprytna! Poczuła wielkie zadowolenie z siebie.
Zadowolenie się skończyło, kiedy spróbowała wejść na parapet. Zdecydowanie nie była ubrana na podobne wyczyny. Mówiąc wprost, spodnie był zbyt obcisłe i...
- No przecież ich nie zdejmę - warczała Anka próbując postawić to jedną, to drugą nogę na parapecie. Wreszcie jej się udało.
No dobrze. Stała w oknie. Co dalej?
Dalej było jeszcze gorzej, bo teren wokół domu był zdecydowanie niżej niż podłoga w środku. Z trudem obróciła się, uklękła i zaczęła spuszczać nogi na zewnętrz.
- Co pani wyprawia?
Głos, chociaż cichy, zabrzmiał w jej uszach okropnie głośno. Z piskiem puściła się parapetu i spadła na ziemię. Zabolały kostki i stopy, ale na szczęście tylko przez chwilę. Uff, nic się nie stało!
Odwróciła się. Na chodniku, przed domem, stał jakiś facet w kombinezonie roboczym, trzymał w ręku siatkę z zakupami i patrzył na nią okrągłymi oczami. Poznała go od razu. To był ten sam, który w Nowy Rok pomagała zmienić koło w samochodzie. On jej chyba przynosi pecha!
- Wychodzę z domu - odparła siląc się na spokój, choć w środku kipiała z wściekłości.
- W ten sposób?
Miał irytującą manierę mówienia w absolutnie spokojny sposób jakby oglądał jakiś obraz na wystawie, a nie kobietę, która walcząc o życie skoczyła właśnie z okna.
- To mój dom i będę z niego wychodzić jak mi się podoba! - i Anka dodała jeszcze kilka grubszych słów i zaproponowała wulgarnie by jej rozmówca gwałtownie się oddalił.
- chodnik jest własnością publiczną i będę tu stał tak długo jak mi się podoba - odparł facet spokojnie.
Zamurowało ją na podobną bezczelność. Odwróciła się i bez słowa poszła do domu. No i oczywiście okazało się, że drzwi wejściowe są zamknięte. A klucze są w środku domu. Okno tarasowe też zamknięte.
Ależ miała pecha! Miała ogromną ochotę kopnąć w te drzwi tak, aby się rozleciały. Facet na chodniku nadal stał i się patrzył. Ach, jak ją to irytowało! Poruszył się po jej spojrzeniem i beznamiętnie zapytał:
- Co, nie może pani wejść?
- Jak pan widzi, nie mogę - i pokrótce opowiedziała mu o drzwiach i klamce.
- Ktoś z rodziny? Kto mieszka blisko? I ma klucze? - rzucał propozycje facet. - Naprawdę nic? To pozostaje otworzyć jedne drzwi albo drugie.
- Jak? - Anka poczuła się bezradna.
Facet odstawił siatkę, podszedł, obejrzał zamek w drzwiach wejściowych i powiedział, że chyba prościej będzie spróbować z drzwiami w pokoju.
- Pani pierwsza - zaproponował.
- Mam tam znowu wchodzić?? Przez okno??? Nie dam rady.
- Tak jak chce pani wejść? Podsadzę panią.
Anka przyjrzała mu się podejrzliwie ale nie była w stanie wymyślić nic innego. Facet pomógł jej wejść na okno, wszedł za nią, a potem wyjął z kieszenie gruby pęk kluczy. Podszedł do zamka i zaczął próbować je po kolei. Wreszcie coś stuknęło i drzwi otworzyły się.
- No wreszcie! - Anka przeszła do przedpokoju i do kuchni. Od razu, na wszelki wypadek do jednej kieszeni wsadziła klucze, do drugiej telefon. Może lepiej klamkę powinnam wsadzić, pomyślała z humorem. Pomyślała też, że powinna podziękować temu facetowi.
Ale go nie było.
Nie było go w kuchni, w korytarzu, wreszcie zajrzała do owego feralnego pokoju. Tam też go nie było. Tylko przymknięte okno świadczyło którędy wyszedł. Anka zastawiła drzwi krzesłem, weszła, otworzyła je na oścież i rozejrzała się po ulicy.
Zniknął niczym duch, pomyślała zamykając okno.
środa, 3 lutego 2016
4. 6 stycznia 2014, poniedziałek
Myślałam: do cholery
to chyba tylko sen.
Wciąż progi i bariery
zmieniają życia bieg.
Bajm - Płynie w nas gorąca krew
Do sąsiadki trudno było trafić.
Nie geograficznie oczywiście, bo do tego wystarczyło by Anka zapukała do drzwi obok mieszkania matki. Trudno było trafić w sensie werbalnym, bo sąsiadka w kółko powtarzała kilka zdań. Że matka hałasuje i hałasuje.
- Jak na razie to słychać głównie panią - powiedziała jej Anka.
Podziałało. Sąsiadka obrażona zamilkła na chwilę.
- Proszę pani! A pani to w ogóle kto?
- Córka - wyjaśniła zwięźle Anka.
- Pani jest córką pani Mazur? Alę to kojarzę, ale panią to nie...
- Rzadko bywałam.
- Na pewno jest pani córką? Pani niepodobna do Ali.
- Na pewno.
- No to pani Mazur, powiem pani, że...
- Nie nazywam się Mazur tylko Kaczmarek.
- Co? A, no tak, nazwisko pewno po mężu.
- Po mężu to Nowak. Rozwiodłam się, a nazwisko mam panieńskie.
- Jak to? - sąsiadka pogubiła się i patrzyła teraz ze szczerym zdumieniem.
- Mama wyszła drugi raz za mąż. Za Mazura.
- Aaa... - sąsiadka była podekscytowana. - To wszystko jasne. A ja myślałam...
- Niepotrzebnie - odcięła się złośliwie Anka. - Pani już powiedziała swoje i dziękuję.
- No co za... - zaczął się unosić sąsiadka, ale Anka ją zignorowała i wróciła do mieszkania matki.
Matka w towarzystwie Alicji siedziała na sofie i spoglądała na nią spode łba spojrzeniem dzieciaka, który narozrabiał a teraz gra uosobienie niewinności.
- No i co powiedziała sąsiadka? - zapytała Alicja.
- Nic takiego - wzruszyła ramionami Anka. - Ta tępa dzida...
- Słyszałam!!! - zapiszczało coś od drzwi. To była sąsiadka z twarzą wiśniową jak piwonia. - Co za chamstwo! Chciałam tylko powiedzieć, że do tej pory to ja przymykałam oko, ale od tej pory będę dzwonić na policję albo straż miejską!
I wyszła trzasnąwszy drzwiami.
- No i co narobiłaś - rzekła Ala z wyrzutem, podniosła się z sofy i ruszyła w kierunku wyjścia. - Trzeba ją przeprosić, ona ostatnio zajmowała się mamą...
- Potem - Anka podeszła do barku i otworzyła go. - Ho ho!
- Nie ma alkoholu - odezwała się matka.
- Bo z panią Kasią wszystko wypiłyście - poinformowała Ala.
- Cicho bądź!
- Ona ma rację - Anka odwróciła się w ich stronę. - Przecież jak byłam na Boże Narodzenie to barek był pełen różnych butelek. A teraz nie ma ani jednej. I... Naprawdę pobiłaś jej chłopaka!?
- Zaraz tam pobiłam - matka była bardzo z siebie zadowolona. - Niczego takiego nie było.
- Ależ ja pamiętam! - wykrzyknęła Ala.
- A ja nie pamiętam, no i co? - odparła matka i zachichotała.
Anka powiedziała, że świetnie sobie radzą we dwójkę, że ona niepotrzebnie tu w ogóle przyjeżdżała i wraca do siebie.
- A mama? - wystraszyła się Ala.
- Zostaje tutaj.
- Mowy nie ma! Przecież mnie pół dnia nie ma w domu! A kto mamę wtedy upinuje?! Po twoim występie żadna sąsiadka nie będzie chciała mi pomóc!
- Jak jesteś taka mądra to powiedz co zrobić.
- Bardzo prostą rzecz. Zabierz mamę do siebie. On będzie mieć opiekę a ja będę mogła skupić się na studiach...
- ...i Krzysiu - dokończyła matka. Anka parsknęła śmiechem.
- Ale wy jesteście! Tak, tak, no i co z tego?
- Twój chłopak jest dla ciebie ważniejszy od matki - Anka wbiła szpilę z prawdziwą satysfakcją. - Cóż za egoizm!
- A ty masz chłopaka?
- Oczywiście, że nie.
- Więc przenosisz nad mamę samą siebie. To dopiero jest egoizm!
Anka odwróciła się do okna i spojrzała na szereg poznańskich, starych, brzydkich, brudnych poznańskich kamienic. Ta wymiana złośliwości mogłaby trwać długo, ale od dłuższego już czasu wiedziała, że będzie musiała się zgodzić, choć bardzo jej się to nie podobało.
To całkowicie rozwali tę pieczołowicie wznoszoną budowlę jej życia.
Ale trudno. Trzeba mieć nadzieję, że to potrwa krótko.
- No dobrze - powiedziała wreszcie. - Ale nie teraz.
- Co?! Jak to?!
- Przecież dom jest w remoncie. Muszę dokończyć dwa pokoje, żebyście miały gdzie mieszkać.
- Jak to: dwa?
- Drugi dla ciebie.
Alicja gwałtownie zaprotestowała, przypominając, że ona przecież studiuje.
- Jest dobry dojazd pociągiem - rzekła Anka chłodno. - Inni też dojeżdżają i żyją.
Ale Alicja nadal nie chciała się zgodzić.
- Niech ci będzie w zwykłe dni - ustąpiła kawałek Anka. - Ale po pierwsze będziesz przyjeżdżać na weekendy. A po drugie, ja będę tu do ciebie wpadać na kontrole. Żeby się nie okazało, że Krzysio nie jest takim safandułą jak myślę!
to chyba tylko sen.
Wciąż progi i bariery
zmieniają życia bieg.
Bajm - Płynie w nas gorąca krew
Do sąsiadki trudno było trafić.
Nie geograficznie oczywiście, bo do tego wystarczyło by Anka zapukała do drzwi obok mieszkania matki. Trudno było trafić w sensie werbalnym, bo sąsiadka w kółko powtarzała kilka zdań. Że matka hałasuje i hałasuje.
- Jak na razie to słychać głównie panią - powiedziała jej Anka.
Podziałało. Sąsiadka obrażona zamilkła na chwilę.
- Proszę pani! A pani to w ogóle kto?
- Córka - wyjaśniła zwięźle Anka.
- Pani jest córką pani Mazur? Alę to kojarzę, ale panią to nie...
- Rzadko bywałam.
- Na pewno jest pani córką? Pani niepodobna do Ali.
- Na pewno.
- No to pani Mazur, powiem pani, że...
- Nie nazywam się Mazur tylko Kaczmarek.
- Co? A, no tak, nazwisko pewno po mężu.
- Po mężu to Nowak. Rozwiodłam się, a nazwisko mam panieńskie.
- Jak to? - sąsiadka pogubiła się i patrzyła teraz ze szczerym zdumieniem.
- Mama wyszła drugi raz za mąż. Za Mazura.
- Aaa... - sąsiadka była podekscytowana. - To wszystko jasne. A ja myślałam...
- Niepotrzebnie - odcięła się złośliwie Anka. - Pani już powiedziała swoje i dziękuję.
- No co za... - zaczął się unosić sąsiadka, ale Anka ją zignorowała i wróciła do mieszkania matki.
Matka w towarzystwie Alicji siedziała na sofie i spoglądała na nią spode łba spojrzeniem dzieciaka, który narozrabiał a teraz gra uosobienie niewinności.
- No i co powiedziała sąsiadka? - zapytała Alicja.
- Nic takiego - wzruszyła ramionami Anka. - Ta tępa dzida...
- Słyszałam!!! - zapiszczało coś od drzwi. To była sąsiadka z twarzą wiśniową jak piwonia. - Co za chamstwo! Chciałam tylko powiedzieć, że do tej pory to ja przymykałam oko, ale od tej pory będę dzwonić na policję albo straż miejską!
I wyszła trzasnąwszy drzwiami.
- No i co narobiłaś - rzekła Ala z wyrzutem, podniosła się z sofy i ruszyła w kierunku wyjścia. - Trzeba ją przeprosić, ona ostatnio zajmowała się mamą...
- Potem - Anka podeszła do barku i otworzyła go. - Ho ho!
- Nie ma alkoholu - odezwała się matka.
- Bo z panią Kasią wszystko wypiłyście - poinformowała Ala.
- Cicho bądź!
- Ona ma rację - Anka odwróciła się w ich stronę. - Przecież jak byłam na Boże Narodzenie to barek był pełen różnych butelek. A teraz nie ma ani jednej. I... Naprawdę pobiłaś jej chłopaka!?
- Zaraz tam pobiłam - matka była bardzo z siebie zadowolona. - Niczego takiego nie było.
- Ależ ja pamiętam! - wykrzyknęła Ala.
- A ja nie pamiętam, no i co? - odparła matka i zachichotała.
Anka powiedziała, że świetnie sobie radzą we dwójkę, że ona niepotrzebnie tu w ogóle przyjeżdżała i wraca do siebie.
- A mama? - wystraszyła się Ala.
- Zostaje tutaj.
- Mowy nie ma! Przecież mnie pół dnia nie ma w domu! A kto mamę wtedy upinuje?! Po twoim występie żadna sąsiadka nie będzie chciała mi pomóc!
- Jak jesteś taka mądra to powiedz co zrobić.
- Bardzo prostą rzecz. Zabierz mamę do siebie. On będzie mieć opiekę a ja będę mogła skupić się na studiach...
- ...i Krzysiu - dokończyła matka. Anka parsknęła śmiechem.
- Ale wy jesteście! Tak, tak, no i co z tego?
- Twój chłopak jest dla ciebie ważniejszy od matki - Anka wbiła szpilę z prawdziwą satysfakcją. - Cóż za egoizm!
- A ty masz chłopaka?
- Oczywiście, że nie.
- Więc przenosisz nad mamę samą siebie. To dopiero jest egoizm!
Anka odwróciła się do okna i spojrzała na szereg poznańskich, starych, brzydkich, brudnych poznańskich kamienic. Ta wymiana złośliwości mogłaby trwać długo, ale od dłuższego już czasu wiedziała, że będzie musiała się zgodzić, choć bardzo jej się to nie podobało.
To całkowicie rozwali tę pieczołowicie wznoszoną budowlę jej życia.
Ale trudno. Trzeba mieć nadzieję, że to potrwa krótko.
- No dobrze - powiedziała wreszcie. - Ale nie teraz.
- Co?! Jak to?!
- Przecież dom jest w remoncie. Muszę dokończyć dwa pokoje, żebyście miały gdzie mieszkać.
- Jak to: dwa?
- Drugi dla ciebie.
Alicja gwałtownie zaprotestowała, przypominając, że ona przecież studiuje.
- Jest dobry dojazd pociągiem - rzekła Anka chłodno. - Inni też dojeżdżają i żyją.
Ale Alicja nadal nie chciała się zgodzić.
- Niech ci będzie w zwykłe dni - ustąpiła kawałek Anka. - Ale po pierwsze będziesz przyjeżdżać na weekendy. A po drugie, ja będę tu do ciebie wpadać na kontrole. Żeby się nie okazało, że Krzysio nie jest takim safandułą jak myślę!
czwartek, 28 stycznia 2016
3. 5 stycznia 2014, niedziela
Nowy Rok, zima jest, kamień leży aż go kiedyś będę siłę wtoczyć miał
Może wtedy uda się
A teraz tchu mi brak
Pustki - Tchu mi brak
Anka nawet nie zauważyła kiedy przyjechali. A przecież okno jej maleńkiego gabinetu wychodziło prosto na ulicę. Siedziała przy komputerze i dobierała jakieś materiały na blaty wokół umywalek gdy nagle stuknęły drzwi i usłyszała, że ktoś wszedł do domu. W pierwszej chwili nawet się wystraszyła, ale zraz pomyślała, że to musi być ktoś, kto ma klucze, a gdy spojrzała na chodnik przed domem i zobaczyła stojące tam srebrne polo, wiedziała już kto przyjechał.
Alicja, jej młodsza siostra.
I jej chłopak, ten Krzysztof.
Nie lubiła go, i to nie tylko dlatego, że woził Alę samochodem swoich rodziców. wiadomo, student. I nawet nie do końca chodziło o niego, bo Anka nie zaakceptowałaby żadnego chłopaka. To była wina Ali. Jaka ta dziewucha głupia! Wie co przeżyła matka, wie co ją, Ankę, spotkało, a mimo to sama teraz brnie w tę samą ślepą uliczkę! Głupia, głupia!
Zacisnęła dłonie w pięści. Spokojnie, co to ją obchodzi. Ale soją drogą... Co tą Alicję napadło? Zawsze taka spokojna, taka posłuszna, a teraz nagle - bach. Jakby nie wiedziała, że wszystkie kobiety w tej rodzinie są przeklęte. Ona kiedyś, tak jak Ala, nie dowierzała. I związała się. Ba, wzięła nawet ślub. I jak to się skończyło? O, teraz będzie mądra i już nigdy, nigdy przenigdy nie zwiąże się. Z nikim. Szkoda, że nie była taka mądra wcześniej, przykład matki do niej nie docierał. Może tak samo jest a Alą. Też musi sama się sparzyć, żeby coś do niej dotarło.
Rozległo się stukanie i do jej gabinetu zajrzała Alicja. Szczupła, wiotka, w czarne krótkie włosy. Tak niepodobna do niej i do matki. Urodę ma za ojcem, za swoim ojcem. Innym niż ojciec Anki.
- Cześć Aniu - powiedziała tym swoim delikatnym głosem. - Mam sprawę do ciebie...
- Nie tu - przerwała jej szorstko. - Chodź do salonu.
Szumnie nazwała pokój salonem, ale było to po prostu największe pomieszczenie w tej starej chałupie, odremontowane jako tako. Coś tam na szybko urządziła, żeby klienci się nie wystraszyli. Ambitne plany dekoracyjne odsuwała ciągle na później, wiadomo, szewc bez butów chodzi...
A w salonie czekała na nich niespodzianka w postaci Krzysztofa. Młody, chudy, wysoki, brunecik z delikatnym wąsem.
- Co ty tu robisz?! - zasyczała Anka. - Zakazałam ci wchodzić do tego domu!
Brunecik zafalował i niezgrabnie się odsunął. Jakże inaczej ruszała się Alicja! Z taką jakąś gracją, lekkością, której Anka jej zawsze zazdrościła. Tak się starała pamiętać o tych wszystkich stopach, kolanach i łokciach, i chodzeniu, a ex mąż i tak powiedział jej, że rusza się jak hokeistka...
Usiadła na kanapie ale nie poprosiła swoich gości by też usiedli.
- Tym razem sprawa jest poważna - odezwała się cicho Alicja. - Jedziemy prosto z Poznania. Słyszałaś już? Sąsiedzi dzwonili do ciebie?
- O niczym nie wiem - odparła energicznie Anka , ale poczuła jakiś wewnętrzny niepokój. - Może mi łaskawie powiesz co się stało? Znowu narozrabiałaś? A może twój Krzysio znowu rozbił samochód rodziców?
- Nie znowu, tylko... - nie wytrzymał Krzysztof, ale Alicja uciszyła go wzrokiem. Spojrzała na Ankę i powiedziała cicho:
- Mama znowu pije.
Anka poczuła się jak Syzyf, kiedy po raz kolejny głaz runął w dół.
- Co ty opowiadasz! Jak to? Znowu? Przecież przestała!
- Naprawdę. Sama widziałam.
- Wyjdź - poleciła Krzysztofowi Anka. - Nie będziemy omawiać takich rzeczy przy obcych.
- Krzysztof nie jest obcy - głos Alicji był spokojny. - Poza tym on przyszedł ze mną i widział wszystko. Co więcej, mama go uderzyła.
Anka błyskawicznie spojrzała na twarz chłopaka. Faktycznie, pod jego lewym okiem coś się zaczynało dziać.
- Co się właściwie stało?
- Kiedy byłam na uczelni, do mamy przyszła pani Kasia... Dużo wypiły, hałasowały. Przyszli sąsiedzi na skargę, to mama zrobiła straszną awanturę. Potem... A, szkoda mówić. Krzysiek akurat mnie odprowadził i zobaczył, że... Mama go uderzyła, kiedy ją myliśmy. Teraz śpi, sąsiadka ją pilnuje.
- Po co przyjechałaś? - Anka zmrużyła oczy. - Przecież mogłabyś mi opowiedzieć to przez telefon.
- Nie, bo ty się zaraz denerwujesz i się rozłączasz. A trzeba coś z mamą zrobić. Ja z nią tam nie wytrzymam. Boję się. Poza tym kto ją będzie pilnował kiedy ja będę na uczelni.
- No to co proponujesz? - Anka zadała to pytanie bardziej gwoli formalności, bo spodziewała się odpowiedzi. Ale Alicja jednak ją zaskoczyła.
- Żebyś przeprowadziła się do Poznania.
- Chyba oszalałaś! A co z tym domem? Mam go zostawić pusty? Przecież ktoś może się tu włamać. Przecież nie będzie tu grzania, wszystko mi pozamarza! I gdzie ja będę pracować?!
- Chyba, żebyś... Chyba żebyś... - zająknęła się Alicja. - Żebyś wzięła mamę tu do siebie.
- A ty?
- No... Ja...
- Już kręcisz.
- Nie kręcę. Po prostu... Ja studiuję w Poznaniu.
- Tak, i potrzebujesz mieszkania w Poznaniu - stwierdziła jadowicie Anka. - Matka ci zawadza to ją wypchniesz do mnie, a sama będziesz mieć cała chatę dla siebie i będziesz sobie mogła sprowadzać tego swojego...
- Niech pani tak nie mówi - obruszył się milczący do tej pory Krzysztof.
- To jest mój dom, i ja w nim będę mówić co ja chcę, chłopcze.
- Mama jest także twoja - strzeliła celnie Ala.
Anka dłuższą chwilę się namyślała.
- Muszę pojechać i sama to zobaczyć - stwierdziła wreszcie.
- Nie wierzysz mu! - zakrzyknęła boleśnie Alicja.
- Nie wierzę - Ala kiwnęła głową. - I co dalej zrobisz?
- Co ty zrobisz?
- Tak jak mówiłam. Przyjadę do was to obejrzeć. I być może zabiorę matkę tu dso siebie. Ale pod jednym warunkiem.
- Jakim?
- Ty też tu zamieszkasz. Na stałe. Bez niego - Anka wskazała brodą chłopaka.
- Ale...
- Jeździ stąd pociąg do Poznania. Bardzo często. Mnóstwo ludzi nim jeździ, więc będziesz mogła jeździć i ty.
- Dom nie może stać pusty, a mieszkanie ma stać puste?
- Sąsiadki się zajmą. No, idź, namyśl się.
- A ty?
- A ja przyjadę jutro i zobaczę to wszystko. No, idźcie już! Mam masę roboty!
Kiedy tylko wyszli przypadła do okna i zza firanki obserwowała jak pojechali.
Zasiadła za biurkiem, ale nie była już w stanie pracować. Była cała rozbita myślami.
Trzeba będzie pojechać do Poznania i zobaczyć co się stało z mamą.
A tak już było dobrze, a tu kamień znów zsunął się na dół.
Poczuła złość i czucie, że ktoś przepycha ją na siłę przez drzwi, przez które sama, z własnej woli, nie chciała przejść.
Może wtedy uda się
A teraz tchu mi brak
Pustki - Tchu mi brak
Anka nawet nie zauważyła kiedy przyjechali. A przecież okno jej maleńkiego gabinetu wychodziło prosto na ulicę. Siedziała przy komputerze i dobierała jakieś materiały na blaty wokół umywalek gdy nagle stuknęły drzwi i usłyszała, że ktoś wszedł do domu. W pierwszej chwili nawet się wystraszyła, ale zraz pomyślała, że to musi być ktoś, kto ma klucze, a gdy spojrzała na chodnik przed domem i zobaczyła stojące tam srebrne polo, wiedziała już kto przyjechał.
Alicja, jej młodsza siostra.
I jej chłopak, ten Krzysztof.
Nie lubiła go, i to nie tylko dlatego, że woził Alę samochodem swoich rodziców. wiadomo, student. I nawet nie do końca chodziło o niego, bo Anka nie zaakceptowałaby żadnego chłopaka. To była wina Ali. Jaka ta dziewucha głupia! Wie co przeżyła matka, wie co ją, Ankę, spotkało, a mimo to sama teraz brnie w tę samą ślepą uliczkę! Głupia, głupia!
Zacisnęła dłonie w pięści. Spokojnie, co to ją obchodzi. Ale soją drogą... Co tą Alicję napadło? Zawsze taka spokojna, taka posłuszna, a teraz nagle - bach. Jakby nie wiedziała, że wszystkie kobiety w tej rodzinie są przeklęte. Ona kiedyś, tak jak Ala, nie dowierzała. I związała się. Ba, wzięła nawet ślub. I jak to się skończyło? O, teraz będzie mądra i już nigdy, nigdy przenigdy nie zwiąże się. Z nikim. Szkoda, że nie była taka mądra wcześniej, przykład matki do niej nie docierał. Może tak samo jest a Alą. Też musi sama się sparzyć, żeby coś do niej dotarło.
Rozległo się stukanie i do jej gabinetu zajrzała Alicja. Szczupła, wiotka, w czarne krótkie włosy. Tak niepodobna do niej i do matki. Urodę ma za ojcem, za swoim ojcem. Innym niż ojciec Anki.
- Cześć Aniu - powiedziała tym swoim delikatnym głosem. - Mam sprawę do ciebie...
- Nie tu - przerwała jej szorstko. - Chodź do salonu.
Szumnie nazwała pokój salonem, ale było to po prostu największe pomieszczenie w tej starej chałupie, odremontowane jako tako. Coś tam na szybko urządziła, żeby klienci się nie wystraszyli. Ambitne plany dekoracyjne odsuwała ciągle na później, wiadomo, szewc bez butów chodzi...
A w salonie czekała na nich niespodzianka w postaci Krzysztofa. Młody, chudy, wysoki, brunecik z delikatnym wąsem.
- Co ty tu robisz?! - zasyczała Anka. - Zakazałam ci wchodzić do tego domu!
Brunecik zafalował i niezgrabnie się odsunął. Jakże inaczej ruszała się Alicja! Z taką jakąś gracją, lekkością, której Anka jej zawsze zazdrościła. Tak się starała pamiętać o tych wszystkich stopach, kolanach i łokciach, i chodzeniu, a ex mąż i tak powiedział jej, że rusza się jak hokeistka...
Usiadła na kanapie ale nie poprosiła swoich gości by też usiedli.
- Tym razem sprawa jest poważna - odezwała się cicho Alicja. - Jedziemy prosto z Poznania. Słyszałaś już? Sąsiedzi dzwonili do ciebie?
- O niczym nie wiem - odparła energicznie Anka , ale poczuła jakiś wewnętrzny niepokój. - Może mi łaskawie powiesz co się stało? Znowu narozrabiałaś? A może twój Krzysio znowu rozbił samochód rodziców?
- Nie znowu, tylko... - nie wytrzymał Krzysztof, ale Alicja uciszyła go wzrokiem. Spojrzała na Ankę i powiedziała cicho:
- Mama znowu pije.
Anka poczuła się jak Syzyf, kiedy po raz kolejny głaz runął w dół.
- Co ty opowiadasz! Jak to? Znowu? Przecież przestała!
- Naprawdę. Sama widziałam.
- Wyjdź - poleciła Krzysztofowi Anka. - Nie będziemy omawiać takich rzeczy przy obcych.
- Krzysztof nie jest obcy - głos Alicji był spokojny. - Poza tym on przyszedł ze mną i widział wszystko. Co więcej, mama go uderzyła.
Anka błyskawicznie spojrzała na twarz chłopaka. Faktycznie, pod jego lewym okiem coś się zaczynało dziać.
- Co się właściwie stało?
- Kiedy byłam na uczelni, do mamy przyszła pani Kasia... Dużo wypiły, hałasowały. Przyszli sąsiedzi na skargę, to mama zrobiła straszną awanturę. Potem... A, szkoda mówić. Krzysiek akurat mnie odprowadził i zobaczył, że... Mama go uderzyła, kiedy ją myliśmy. Teraz śpi, sąsiadka ją pilnuje.
- Po co przyjechałaś? - Anka zmrużyła oczy. - Przecież mogłabyś mi opowiedzieć to przez telefon.
- Nie, bo ty się zaraz denerwujesz i się rozłączasz. A trzeba coś z mamą zrobić. Ja z nią tam nie wytrzymam. Boję się. Poza tym kto ją będzie pilnował kiedy ja będę na uczelni.
- No to co proponujesz? - Anka zadała to pytanie bardziej gwoli formalności, bo spodziewała się odpowiedzi. Ale Alicja jednak ją zaskoczyła.
- Żebyś przeprowadziła się do Poznania.
- Chyba oszalałaś! A co z tym domem? Mam go zostawić pusty? Przecież ktoś może się tu włamać. Przecież nie będzie tu grzania, wszystko mi pozamarza! I gdzie ja będę pracować?!
- Chyba, żebyś... Chyba żebyś... - zająknęła się Alicja. - Żebyś wzięła mamę tu do siebie.
- A ty?
- No... Ja...
- Już kręcisz.
- Nie kręcę. Po prostu... Ja studiuję w Poznaniu.
- Tak, i potrzebujesz mieszkania w Poznaniu - stwierdziła jadowicie Anka. - Matka ci zawadza to ją wypchniesz do mnie, a sama będziesz mieć cała chatę dla siebie i będziesz sobie mogła sprowadzać tego swojego...
- Niech pani tak nie mówi - obruszył się milczący do tej pory Krzysztof.
- To jest mój dom, i ja w nim będę mówić co ja chcę, chłopcze.
- Mama jest także twoja - strzeliła celnie Ala.
Anka dłuższą chwilę się namyślała.
- Muszę pojechać i sama to zobaczyć - stwierdziła wreszcie.
- Nie wierzysz mu! - zakrzyknęła boleśnie Alicja.
- Nie wierzę - Ala kiwnęła głową. - I co dalej zrobisz?
- Co ty zrobisz?
- Tak jak mówiłam. Przyjadę do was to obejrzeć. I być może zabiorę matkę tu dso siebie. Ale pod jednym warunkiem.
- Jakim?
- Ty też tu zamieszkasz. Na stałe. Bez niego - Anka wskazała brodą chłopaka.
- Ale...
- Jeździ stąd pociąg do Poznania. Bardzo często. Mnóstwo ludzi nim jeździ, więc będziesz mogła jeździć i ty.
- Dom nie może stać pusty, a mieszkanie ma stać puste?
- Sąsiadki się zajmą. No, idź, namyśl się.
- A ty?
- A ja przyjadę jutro i zobaczę to wszystko. No, idźcie już! Mam masę roboty!
Kiedy tylko wyszli przypadła do okna i zza firanki obserwowała jak pojechali.
Zasiadła za biurkiem, ale nie była już w stanie pracować. Była cała rozbita myślami.
Trzeba będzie pojechać do Poznania i zobaczyć co się stało z mamą.
A tak już było dobrze, a tu kamień znów zsunął się na dół.
Poczuła złość i czucie, że ktoś przepycha ją na siłę przez drzwi, przez które sama, z własnej woli, nie chciała przejść.
niedziela, 17 stycznia 2016
2. 4 stycznie 2014, sobota
The future was wide open
Tom Petty & The Heartbreakers – Into The Great Wide Open
Dzień był piękny, niebo czyste i błękitne.
Anka nie wiedziała jak zużytkować nadmiar energii. Miała jej wiele na co dzień, w sobotę jeszcze więcej, a w związku ze zmianą daty po prostu było w niej tyle zapału, że mogłaby góry przenosić. Nie wiedziała tylko od której zacząć.
Co można robić samej w małym, podpoznańskim miasteczku, gdzie wszyscy znają wszystkich?
To był od zawsze problem. Od zawsze to znaczy od momentu, w którym się tu pojawiła. Bo Anka nie była stąd. Jej mąż... Jej ówczesny mąż. Tak, był taki. Łajdak. Dureń,. imbecyl, niedojrzały gówniarz...
Spokojnie, powiedziała do siebie i upiła łyk kawy. Było, minęło. Tak jak on. Poszedł sobie podając argumenty równie śmieszne jak on sam. Rozwód. Dobrze, że ślub był tylko cywilny.
No więc ten jej ówczesny mąż zamarzył sobie pracownię pod Poznaniem. Kupimy starą chałupę, mówił. Wyremontujemy. Dużo, dużo miejsca. Będziemy robić, działać, tworzyć. Punkt pierwszy wykonali. Drugiego pół. W trakcie remontu Wojtek odszedł. Twierdził, że nie da się z nią wytrzymać. Wcześniej jakoś mógł. Co za debil.
Wróciła do nazwiska panieńskiego, ale do Poznania już nie wróciła. Nie mogła. Jakoś w rozmowie z matką próbowała poruszyć ten temat, ale ta zaraz ucięła krótko: "poszłaś z nim, to możesz nie wracać". No i Anka wzięła na ambicję: ja nie dam rady? Nie było innego wyjścia, musiała dać.
Zajęła się architekturą wnętrz. Długi i bolesny temat. Ale na szczęście jakoś sobie radziła i uzyskała pewną niezależność i stabilność finansową.
Prowadziła dalej remont domu. Kotłownia, kuchnia, mały salonik, dwa pokoiki i łazienka. Reszta domu niedokończona, obszerne podwórze i budynki gospodarcze - czekały na lepsze czasy lub więcej pieniędzy.
Dom stał przy jednej z główniejszych ulic miasteczka., tak więc Anka mogła przez okno kuchni obserwować rzesze mieszkańców niestrudzenie pokonujących drogę dom-sklep. Była zdumiona. Ile można robić tych zakupów? Dopiero gdy została sama zauważyła, jak mało jedzenia potrzeba jednej osobie.
I to był kolejny problem.
Była sama.
Tak lubiła gotować, wymyślać nowe potrawy, ale teraz co - jest sens gotować dla jednej osoby?
Nie zaprzyjaźniła się z tym miasteczkiem. Domyślała się, że stali mieszkańcy wiedzą o niej wszystko, ale ona jakoś nie próbowała się z nikim bliżej poznać. Nawet z sąsiadami.
Wyszła z domu, uwinęła się w dwie godziny i teraz, kiedy reszta mieszkańców dreptała jeszcze w te i we wte, ona już wszystko załatwiła.
I co tu dalej robić?
Zatarła energicznie ręce. Jak to co? Nowy rok się dopiero zaczął, trzeba się zorganizować! Włączyła laptop, telewizor, powyciągała stare i nowe kalendarze. Wzięła się za porządki w próbnikach materiałów i w katalogach, pozgrywała stare projekty na zapasowy dysk, napisała do kilku nowych klientów i zaproponowała terminy spotkań.
Wraz z upływem godzin rosło jej zadowolenie. Tak. Wszystko się układało, wszystko pasowało. Przyszłość jawiła się optymistycznie. Da sobie radę, sama. Nikogo nie potrzebuje. Zwłaszcza faceta. O tak, to dobre postanowienie na Nowy Rok. Żadnego faceta. Nigdy więcej.
Nie, nie użalała się nad sobą. Miała przecież swoją firmę, z poza tym zajęła się sobą, sport, bieganie, fitness i tak dalej. Dzięki temu mimo zbliżającej się powoli czterdziestki była w znakomitej formie. Machnęła ręką na cały ten tak zwany męski świat. O ileż lżej, prościej żyło się bez nich! Czuła się wielka, wspaniała. Pełna noworocznych nadziei. Czuła się jak zdobywca, który wspina się na górę i widzi już przed sobą wierzchołek.
Tak, to jest takie życie, jakiego chciała. Tak ma być. Będzie dobrze, wysoko, szczęśliwie, bogato, beztrosko i spokojnie. Będzie dobrze.
Spojrzała za okno, mieszkańcy nadal przemieszczali się niestrudzenie chodnikiem.
I wtedy pomyślała, że świat na zewnątrz jest o wiele bardziej większy i skomplikowany niż myślała. I to czy ona jest wesoła, czy smutna, czy w ogóle jest, czy też by jej nie było - nie miałoby na ten świat żadnego wpływu.
Tom Petty & The Heartbreakers – Into The Great Wide Open
Dzień był piękny, niebo czyste i błękitne.
Anka nie wiedziała jak zużytkować nadmiar energii. Miała jej wiele na co dzień, w sobotę jeszcze więcej, a w związku ze zmianą daty po prostu było w niej tyle zapału, że mogłaby góry przenosić. Nie wiedziała tylko od której zacząć.
Co można robić samej w małym, podpoznańskim miasteczku, gdzie wszyscy znają wszystkich?
To był od zawsze problem. Od zawsze to znaczy od momentu, w którym się tu pojawiła. Bo Anka nie była stąd. Jej mąż... Jej ówczesny mąż. Tak, był taki. Łajdak. Dureń,. imbecyl, niedojrzały gówniarz...
Spokojnie, powiedziała do siebie i upiła łyk kawy. Było, minęło. Tak jak on. Poszedł sobie podając argumenty równie śmieszne jak on sam. Rozwód. Dobrze, że ślub był tylko cywilny.
No więc ten jej ówczesny mąż zamarzył sobie pracownię pod Poznaniem. Kupimy starą chałupę, mówił. Wyremontujemy. Dużo, dużo miejsca. Będziemy robić, działać, tworzyć. Punkt pierwszy wykonali. Drugiego pół. W trakcie remontu Wojtek odszedł. Twierdził, że nie da się z nią wytrzymać. Wcześniej jakoś mógł. Co za debil.
Wróciła do nazwiska panieńskiego, ale do Poznania już nie wróciła. Nie mogła. Jakoś w rozmowie z matką próbowała poruszyć ten temat, ale ta zaraz ucięła krótko: "poszłaś z nim, to możesz nie wracać". No i Anka wzięła na ambicję: ja nie dam rady? Nie było innego wyjścia, musiała dać.
Zajęła się architekturą wnętrz. Długi i bolesny temat. Ale na szczęście jakoś sobie radziła i uzyskała pewną niezależność i stabilność finansową.
Prowadziła dalej remont domu. Kotłownia, kuchnia, mały salonik, dwa pokoiki i łazienka. Reszta domu niedokończona, obszerne podwórze i budynki gospodarcze - czekały na lepsze czasy lub więcej pieniędzy.
Dom stał przy jednej z główniejszych ulic miasteczka., tak więc Anka mogła przez okno kuchni obserwować rzesze mieszkańców niestrudzenie pokonujących drogę dom-sklep. Była zdumiona. Ile można robić tych zakupów? Dopiero gdy została sama zauważyła, jak mało jedzenia potrzeba jednej osobie.
I to był kolejny problem.
Była sama.
Tak lubiła gotować, wymyślać nowe potrawy, ale teraz co - jest sens gotować dla jednej osoby?
Nie zaprzyjaźniła się z tym miasteczkiem. Domyślała się, że stali mieszkańcy wiedzą o niej wszystko, ale ona jakoś nie próbowała się z nikim bliżej poznać. Nawet z sąsiadami.
Wyszła z domu, uwinęła się w dwie godziny i teraz, kiedy reszta mieszkańców dreptała jeszcze w te i we wte, ona już wszystko załatwiła.
I co tu dalej robić?
Zatarła energicznie ręce. Jak to co? Nowy rok się dopiero zaczął, trzeba się zorganizować! Włączyła laptop, telewizor, powyciągała stare i nowe kalendarze. Wzięła się za porządki w próbnikach materiałów i w katalogach, pozgrywała stare projekty na zapasowy dysk, napisała do kilku nowych klientów i zaproponowała terminy spotkań.
Wraz z upływem godzin rosło jej zadowolenie. Tak. Wszystko się układało, wszystko pasowało. Przyszłość jawiła się optymistycznie. Da sobie radę, sama. Nikogo nie potrzebuje. Zwłaszcza faceta. O tak, to dobre postanowienie na Nowy Rok. Żadnego faceta. Nigdy więcej.
Nie, nie użalała się nad sobą. Miała przecież swoją firmę, z poza tym zajęła się sobą, sport, bieganie, fitness i tak dalej. Dzięki temu mimo zbliżającej się powoli czterdziestki była w znakomitej formie. Machnęła ręką na cały ten tak zwany męski świat. O ileż lżej, prościej żyło się bez nich! Czuła się wielka, wspaniała. Pełna noworocznych nadziei. Czuła się jak zdobywca, który wspina się na górę i widzi już przed sobą wierzchołek.
Tak, to jest takie życie, jakiego chciała. Tak ma być. Będzie dobrze, wysoko, szczęśliwie, bogato, beztrosko i spokojnie. Będzie dobrze.
Spojrzała za okno, mieszkańcy nadal przemieszczali się niestrudzenie chodnikiem.
I wtedy pomyślała, że świat na zewnątrz jest o wiele bardziej większy i skomplikowany niż myślała. I to czy ona jest wesoła, czy smutna, czy w ogóle jest, czy też by jej nie było - nie miałoby na ten świat żadnego wpływu.
wtorek, 12 stycznia 2016
poniedziałek, 11 stycznia 2016
1. 1 stycznia 2014, środa
Nie znamy się, jeszcze się nie znamy
Choć dzieli nas szerokość naszych ramion
Edyta Bartosiewicz "Nie znamy się"
Było wczesne przedpołudnie pierwszego dnia w roku.
Świadomość, że rok dopiero się zaczyna napełniały Ankę niebywałą energią. Większą niż zwykle, bo Anka zazwyczaj była pełna energii.
Teraz wracała z zabawy noworocznej u znajomych. Bawiła się oczywiście świetnie i teraz jechała do swojego domu pod Poznaniem w znakomitym nastroju. Nie było to jednak pełne zadowolenie. Na niebie jej dobrego samopoczucia tkwiło kilka ciemnych chmur.
Pierwsza z nich to było wrażenie, że gospodarze żegnali ją z ulgą. Że wyjeżdża. Trochę ją to irytowało. Przecież ona bawiła się świetnie, opowiedziała tyle błyskotliwych uwag i dykteryjek...
Druga - to świadomość, że nie będzie miała komu opowiedzieć swojego sylwestra. Matka na pewno znudzi się po dwóch minutach rozmowy telefonicznej. A Olę, jej siostrę, interesuje tylko jej chłopak. Zresztą, oboje wyszli też gdzieś na Sylwestra i na pewno jeszcze nie wrócili.
Na Ankę czekał pusty dom. Żadne tam luksusy, niewielka stara chatka w małym miasteczku. Ale wyremontowana tak, by spełniać wymogi obecnych czasów. Na Ankę nie czekał nikt, bo aktualnie nie była z nikim związana.
Irytowała ją sama myśl o związku. Dosyć miała nieudanych prób. Dlatego tym bardziej ją denerwowało postępowanie Oli.
Takie też było jej noworoczne postanowienie noworoczne, o którym nikomu nie powiedziała. Żadnych facetów. Teraz czy kiedykolwiek. Samej jest jej najlepiej. Owszem faceci się pchali, próbowali do niej startować. Wysoka blondynka, o długich włosach. Efektowna, pomimo brakuje makijażu (gardziła nim) i bliskości czterdziestki (intensywne treningi tańca pomagały jej utrzymać ciało w świetnej figurze i kondycji).
Na drodze nie było praktycznie żadnego ruchu. Jechała ostrożnie, bo pogoda była paskudna. Kilka stopni powyżej zera zaowocowało wielką plagą mgieł. Dlatego Anka jechała powoli, wpatrując się powoli w ledwo widoczny zarys prawego pobocza. Zapewne dlatego w ostatniej chwili zauważyła, że po drugiej stronie drogi, tuż za łukiem, zatrzymało się jakiś samochód. Nie jechał, stał przy drodze, a kierowca kręcił się koło niego. Kiedy zobaczył toledo Anki zatrzymał się i zamachał w jej kierunku.
Noga Anki sama przesunęła się na hamulec i auto zaczęło zwalniać. Niech będzie, pomyślała. Pomóc pewno nie pomoże, ale miała ochotę ponapawać się czyimś nieszczęściem. Przejechała wolno obok białego berlinga rejestrując kątem oka porozkładane narzędzia oraz spłaszczoną u dołu przednią oponę. Zawróciła, zjechała na pobocze i zatrzymała się przed berlingiem. Wysiadła i podeszła do unieruchomionego pojazdu. Kierowca wyszedł jej naprzeciw. Anka omiotła go tylko wzrokiem. Jej wzrostu, krótkie, ciemne włosy, chyba w jej wieku. To, co się rzucało w oczy, to to, że twarz, ręce oraz roboczy kombinezon miał niesamowicie brudne. Poza tym - wyglądał jakoś tak nijako.
- Co opona przebita? - rzuciła swobodnie Anka.
- Jak widać - odparł cichym głosem kierowca berlingo. - Najechałem gałąź.
- Nie widzę na szosie żadnej gałęzi...
- Bo już ją usunąłem. Ma pani szczęście.
- Dlaczego?
- Gdyby jechała pani parę minut wcześniej, to pani by najechała i teraz to pani by tu stała.
Anka uczuła lekkie zakłopotanie, więc postanowiła szybko zmienić temat.
- I co z tym kołem? Nie ma pan zapasu?
- Mam.
- Lewarka pan nie ma?
- Mam.
- No to w czym problem?
Kierowca spojrzał na Ankę i wyjaśnił cicho:
- Nie mogę odkręcić jednej śruby w kole.
Anka zaczęła się głośno śmiać.
- A to dobre! Mężczyzna powinien potrafić wszystko, ale żeby głupiej śrubki...
Kierowca berlingo wcale się nie zdenerwował.
- No co ja pani poradzę. Nie mogę i tyle.
- Bo pan nie ma siły - burknęła. - Niech pan pokaże klucz.
Kierowca bez słowa wręczył jej solidny klucz krzyżakowy.
- I tym nie może pan odkręcić? Kiepsko, kiepsko... Niech pan patrzy, zaraz ta śruba puści. Raz, dwa...
- W tą stronę pani ją przykręca.
Poirytowana Anka zmieniła chwyt i zaczęła przekręcać klucz w drugą stronę. Ani drgnęło.
- Mówiłem - rzekł flegmatycznie kierowca.
- Faceci zawsze tylko mówią - wbiła szpilę Anka szarpiąc za klucz. - No i co pan tak stoi? Może gdybyśmy razem...
- A pani ma swój klucz do kół?
- Chyba mam... - zaskoczył ją tym pytaniem. Zostawiła jego klucz, wróciła do toledo, otworzyła bagażnik i zaczęła szukać narzędzi. - O, mam takie coś!
I wyjęła klucz do kół podobny do fajki.
- Ten będzie idealny - kierowca wyjął go z jej ręki i zaczął oglądać.
- Idealny??? - nie wytrzymała. - Krzyżakowym nie udało się odkręcić, a takim czymś ma się udać?? Nie ma nawet jak tego porządnie złapać!
Kierowca otworzył tylne drzwi berlingo i wyjął z auta długą rurkę. Nasunął ją na uchwyt klucza fajkowego.
- Pasuje idealnie.
- A nie mógł pan tego zrobić ze swoim kluczem?
Pokazał, że klucz krzyżakowy na każdym końcu ma zgrubienia i cienka rurka nie była w stanie przez nie przejść. Ukląkł przy kole i nałożył klucz fajkowy na śrubę.
- A teraz niech pani popchnie rurkę. Nie, nie tak - powstrzymał Ankę widząc jaki bierze oburącz zamach.- Wystarczy lekko, jedną dłonią.
- Akurat - prychnęła Anka. Wbrew jej prognozom rzeczywiście można było lekko popchnąć jedną dłonią.
- I już śruba odkręcona.
- Jak pan to zrobił? - zaciekawiła się Anka.
- Fizyka, proszę pani. Dalej to już odkręcę krzyżakowym. Może pani zabrać swój klucz. Dziękuję bardzo.
Anka wrzuciła klucz do bagażnika i pojechała dalej.
Nie myślała już więcej ani o berlingo, ani o jego kierowcy.
Choć dzieli nas szerokość naszych ramion
Edyta Bartosiewicz "Nie znamy się"
Było wczesne przedpołudnie pierwszego dnia w roku.
Świadomość, że rok dopiero się zaczyna napełniały Ankę niebywałą energią. Większą niż zwykle, bo Anka zazwyczaj była pełna energii.
Teraz wracała z zabawy noworocznej u znajomych. Bawiła się oczywiście świetnie i teraz jechała do swojego domu pod Poznaniem w znakomitym nastroju. Nie było to jednak pełne zadowolenie. Na niebie jej dobrego samopoczucia tkwiło kilka ciemnych chmur.
Pierwsza z nich to było wrażenie, że gospodarze żegnali ją z ulgą. Że wyjeżdża. Trochę ją to irytowało. Przecież ona bawiła się świetnie, opowiedziała tyle błyskotliwych uwag i dykteryjek...
Druga - to świadomość, że nie będzie miała komu opowiedzieć swojego sylwestra. Matka na pewno znudzi się po dwóch minutach rozmowy telefonicznej. A Olę, jej siostrę, interesuje tylko jej chłopak. Zresztą, oboje wyszli też gdzieś na Sylwestra i na pewno jeszcze nie wrócili.
Na Ankę czekał pusty dom. Żadne tam luksusy, niewielka stara chatka w małym miasteczku. Ale wyremontowana tak, by spełniać wymogi obecnych czasów. Na Ankę nie czekał nikt, bo aktualnie nie była z nikim związana.
Irytowała ją sama myśl o związku. Dosyć miała nieudanych prób. Dlatego tym bardziej ją denerwowało postępowanie Oli.
Takie też było jej noworoczne postanowienie noworoczne, o którym nikomu nie powiedziała. Żadnych facetów. Teraz czy kiedykolwiek. Samej jest jej najlepiej. Owszem faceci się pchali, próbowali do niej startować. Wysoka blondynka, o długich włosach. Efektowna, pomimo brakuje makijażu (gardziła nim) i bliskości czterdziestki (intensywne treningi tańca pomagały jej utrzymać ciało w świetnej figurze i kondycji).
Na drodze nie było praktycznie żadnego ruchu. Jechała ostrożnie, bo pogoda była paskudna. Kilka stopni powyżej zera zaowocowało wielką plagą mgieł. Dlatego Anka jechała powoli, wpatrując się powoli w ledwo widoczny zarys prawego pobocza. Zapewne dlatego w ostatniej chwili zauważyła, że po drugiej stronie drogi, tuż za łukiem, zatrzymało się jakiś samochód. Nie jechał, stał przy drodze, a kierowca kręcił się koło niego. Kiedy zobaczył toledo Anki zatrzymał się i zamachał w jej kierunku.
Noga Anki sama przesunęła się na hamulec i auto zaczęło zwalniać. Niech będzie, pomyślała. Pomóc pewno nie pomoże, ale miała ochotę ponapawać się czyimś nieszczęściem. Przejechała wolno obok białego berlinga rejestrując kątem oka porozkładane narzędzia oraz spłaszczoną u dołu przednią oponę. Zawróciła, zjechała na pobocze i zatrzymała się przed berlingiem. Wysiadła i podeszła do unieruchomionego pojazdu. Kierowca wyszedł jej naprzeciw. Anka omiotła go tylko wzrokiem. Jej wzrostu, krótkie, ciemne włosy, chyba w jej wieku. To, co się rzucało w oczy, to to, że twarz, ręce oraz roboczy kombinezon miał niesamowicie brudne. Poza tym - wyglądał jakoś tak nijako.
- Co opona przebita? - rzuciła swobodnie Anka.
- Jak widać - odparł cichym głosem kierowca berlingo. - Najechałem gałąź.
- Nie widzę na szosie żadnej gałęzi...
- Bo już ją usunąłem. Ma pani szczęście.
- Dlaczego?
- Gdyby jechała pani parę minut wcześniej, to pani by najechała i teraz to pani by tu stała.
Anka uczuła lekkie zakłopotanie, więc postanowiła szybko zmienić temat.
- I co z tym kołem? Nie ma pan zapasu?
- Mam.
- Lewarka pan nie ma?
- Mam.
- No to w czym problem?
Kierowca spojrzał na Ankę i wyjaśnił cicho:
- Nie mogę odkręcić jednej śruby w kole.
Anka zaczęła się głośno śmiać.
- A to dobre! Mężczyzna powinien potrafić wszystko, ale żeby głupiej śrubki...
Kierowca berlingo wcale się nie zdenerwował.
- No co ja pani poradzę. Nie mogę i tyle.
- Bo pan nie ma siły - burknęła. - Niech pan pokaże klucz.
Kierowca bez słowa wręczył jej solidny klucz krzyżakowy.
- I tym nie może pan odkręcić? Kiepsko, kiepsko... Niech pan patrzy, zaraz ta śruba puści. Raz, dwa...
- W tą stronę pani ją przykręca.
Poirytowana Anka zmieniła chwyt i zaczęła przekręcać klucz w drugą stronę. Ani drgnęło.
- Mówiłem - rzekł flegmatycznie kierowca.
- Faceci zawsze tylko mówią - wbiła szpilę Anka szarpiąc za klucz. - No i co pan tak stoi? Może gdybyśmy razem...
- A pani ma swój klucz do kół?
- Chyba mam... - zaskoczył ją tym pytaniem. Zostawiła jego klucz, wróciła do toledo, otworzyła bagażnik i zaczęła szukać narzędzi. - O, mam takie coś!
I wyjęła klucz do kół podobny do fajki.
- Ten będzie idealny - kierowca wyjął go z jej ręki i zaczął oglądać.
- Idealny??? - nie wytrzymała. - Krzyżakowym nie udało się odkręcić, a takim czymś ma się udać?? Nie ma nawet jak tego porządnie złapać!
Kierowca otworzył tylne drzwi berlingo i wyjął z auta długą rurkę. Nasunął ją na uchwyt klucza fajkowego.
- Pasuje idealnie.
- A nie mógł pan tego zrobić ze swoim kluczem?
Pokazał, że klucz krzyżakowy na każdym końcu ma zgrubienia i cienka rurka nie była w stanie przez nie przejść. Ukląkł przy kole i nałożył klucz fajkowy na śrubę.
- A teraz niech pani popchnie rurkę. Nie, nie tak - powstrzymał Ankę widząc jaki bierze oburącz zamach.- Wystarczy lekko, jedną dłonią.
- Akurat - prychnęła Anka. Wbrew jej prognozom rzeczywiście można było lekko popchnąć jedną dłonią.
- I już śruba odkręcona.
- Jak pan to zrobił? - zaciekawiła się Anka.
- Fizyka, proszę pani. Dalej to już odkręcę krzyżakowym. Może pani zabrać swój klucz. Dziękuję bardzo.
Anka wrzuciła klucz do bagażnika i pojechała dalej.
Nie myślała już więcej ani o berlingo, ani o jego kierowcy.
sobota, 9 stycznia 2016
Komunikat
W związku z zarzutami, które otrzymałem, a które dotyczyły zawartości wpisów, wszystkie dotychczasowe notki ulegają kasacji, a sam blog zostaje czasowo zawieszony.
Subskrybuj:
Posty (Atom)