Musiała sama przed sobą przyznać, że te dwa pokoje, o których wspomniała Alicji, to tak... No, nie bardzo nadawały się. Znowu poczuła na siebie złość. Po pierwsze dlatego, że zbyt pochopnie obiecała, że weźmie matkę i Alę do siebie. Mogła dać sobie jeszcze chwilę do namysłu, mogła jeszcze się z tego wycofać lub zaproponować coś innego... Teraz już za późno. Słowo się rzekło i nie mogła już go cofnąć. A po drugie był zła - na siebie, za to, że przecież w tym roku miało się to zmienić. Miało już nie być stresu, nerwów, nieprzyjemnych sytuacji, które zazwyczaj sama sobie stwarzała.
A tu znowu coś.
No nic, wzruszyła ramionami i ponownie ruszyła na inspekcję dwóch pokoi.
Mąż Anki miał ambitne plany co do remontu całego domu. Zanim się rozwiedli wymienili wszystkie okna i zrobili centralne ogrzewanie. Pomieszczenia były więc suche i ciepłe.
I na tym kończyły się ich zalety. Bo im dłużej się na nie patrzyło tym bardziej było widać ich wady. Były to małe, ciasne pokoiki, potwornie brudne, z łatami odpadłego tynku. Drzwi były w fatalnym stanie. Pstryknęła wyłącznikiem. Zakurzona żarówka wisząca pod sufitem zajaśniała słabym światłem, przygasła kilka razy, po czym zaczęła mrugać brzęcząc nerwowo.
- Elektrykę też by trzeba zrobić - powiedziała Anka do siebie gasząc światło. - I dorobić gniazdka.
Poczuła przypływ energii. Nie ma co czekać, pomyślała i sięgnęła po telefon.
- Pan Wiesław? Witam, witam. Co słychać? A... No tak... Nie, bo ja dzwonię w takiej sprawie... Tak. Remont instalacji elektrycznej.
Pstryknęła wyłącznikiem jeszcze raz. Tym razem żarówka nie zapaliła się w ogóle.
- Wie pan co, ja myślę, że raczej trzeb by było zrobić ją od nowa. Dwa pokoje. Ale jak to nie?! W ogóle nie?! Dopiero w wakacje?! Niemożliwe, ma pan teraz tyle roboty?! Ach... No... Ale co ja teraz zrobię?!
Weszła do środka i oparła się o brudny parapet. Pan Wiesław, który złamał jej serce w zakresie elektryki, pocieszył ją, że ma młodego znajomego elektryka, który po pierwsze nie jest teraz specjalnie obłożony pracą, po drugie weźmie chętnie każde zlecenie, nawet przeróbkę dwóch pokoi. Po trzecie nie jest drogi, a po czwarte, właśnie się kręci gdzieś po okolicy. Ale pan Wiesław przyznał, że ów jego kolega posiada również wady, a mianowicie...
- E... - pan Wiesław nie mógł się jakoś wyartykułować. - On jest... Trochę... Dziwny...
- Zboczeniec? Morderca? - wystraszyła się Anka. Drzwi zamknęły się z cichym stęknięciem. Coś metalicznie brzęknęło na podłodze.
- Nie, skądże! - zapewnił ją z ulgą pan Wiesław. - ~I fachowiec znakomity! Ma tylko trochę... Trudny charakter. O. Tak.
- To niech mi pan prześle numer do niego - Anka zakończyła rozmowę i odwróciła się w stronę wyjścia. Po czym poczuła, że robi jej się słabo. Na podłodze leżała klamka. Widocznie drzwi zatrzasnęły się i wypadła.
Spokojnie. Tylko bez paniki.
Klamka, która leżała na podłodze nie miała w sobie tego kwadratowego trzpienia, który mogłaby wsunąć w zamek i go przekręcić. Ale może druga część klamki została w drzwiach?
Zajrzała do zamka, a potem położyła się na brudnej podłodze i przyłożyła oko do szpary pod drzwiami.
Druga część klamki też wypadła z drzwi i leżała na podłodze, tyle że na korytarzu. Drzwi był zatrzaśnięte. Co robić?
Jak nie drzwiami to oknem!
Delikatnie poruszyła klamką okna, poddała się. Jeszcze chwila, przekręciła ją do końca, a potem delikatnie otworzyła skrzydło okna na pełną szerokość. Powiało rześkim powietrzem i wolnością.
Ależ była sprytna! Poczuła wielkie zadowolenie z siebie.
Zadowolenie się skończyło, kiedy spróbowała wejść na parapet. Zdecydowanie nie była ubrana na podobne wyczyny. Mówiąc wprost, spodnie był zbyt obcisłe i...
- No przecież ich nie zdejmę - warczała Anka próbując postawić to jedną, to drugą nogę na parapecie. Wreszcie jej się udało.
No dobrze. Stała w oknie. Co dalej?
Dalej było jeszcze gorzej, bo teren wokół domu był zdecydowanie niżej niż podłoga w środku. Z trudem obróciła się, uklękła i zaczęła spuszczać nogi na zewnętrz.
- Co pani wyprawia?
Głos, chociaż cichy, zabrzmiał w jej uszach okropnie głośno. Z piskiem puściła się parapetu i spadła na ziemię. Zabolały kostki i stopy, ale na szczęście tylko przez chwilę. Uff, nic się nie stało!
Odwróciła się. Na chodniku, przed domem, stał jakiś facet w kombinezonie roboczym, trzymał w ręku siatkę z zakupami i patrzył na nią okrągłymi oczami. Poznała go od razu. To był ten sam, który w Nowy Rok pomagała zmienić koło w samochodzie. On jej chyba przynosi pecha!
- Wychodzę z domu - odparła siląc się na spokój, choć w środku kipiała z wściekłości.
- W ten sposób?
Miał irytującą manierę mówienia w absolutnie spokojny sposób jakby oglądał jakiś obraz na wystawie, a nie kobietę, która walcząc o życie skoczyła właśnie z okna.
- To mój dom i będę z niego wychodzić jak mi się podoba! - i Anka dodała jeszcze kilka grubszych słów i zaproponowała wulgarnie by jej rozmówca gwałtownie się oddalił.
- chodnik jest własnością publiczną i będę tu stał tak długo jak mi się podoba - odparł facet spokojnie.
Zamurowało ją na podobną bezczelność. Odwróciła się i bez słowa poszła do domu. No i oczywiście okazało się, że drzwi wejściowe są zamknięte. A klucze są w środku domu. Okno tarasowe też zamknięte.
Ależ miała pecha! Miała ogromną ochotę kopnąć w te drzwi tak, aby się rozleciały. Facet na chodniku nadal stał i się patrzył. Ach, jak ją to irytowało! Poruszył się po jej spojrzeniem i beznamiętnie zapytał:
- Co, nie może pani wejść?
- Jak pan widzi, nie mogę - i pokrótce opowiedziała mu o drzwiach i klamce.
- Ktoś z rodziny? Kto mieszka blisko? I ma klucze? - rzucał propozycje facet. - Naprawdę nic? To pozostaje otworzyć jedne drzwi albo drugie.
- Jak? - Anka poczuła się bezradna.
Facet odstawił siatkę, podszedł, obejrzał zamek w drzwiach wejściowych i powiedział, że chyba prościej będzie spróbować z drzwiami w pokoju.
- Pani pierwsza - zaproponował.
- Mam tam znowu wchodzić?? Przez okno??? Nie dam rady.
- Tak jak chce pani wejść? Podsadzę panią.
Anka przyjrzała mu się podejrzliwie ale nie była w stanie wymyślić nic innego. Facet pomógł jej wejść na okno, wszedł za nią, a potem wyjął z kieszenie gruby pęk kluczy. Podszedł do zamka i zaczął próbować je po kolei. Wreszcie coś stuknęło i drzwi otworzyły się.
- No wreszcie! - Anka przeszła do przedpokoju i do kuchni. Od razu, na wszelki wypadek do jednej kieszeni wsadziła klucze, do drugiej telefon. Może lepiej klamkę powinnam wsadzić, pomyślała z humorem. Pomyślała też, że powinna podziękować temu facetowi.
Ale go nie było.
Nie było go w kuchni, w korytarzu, wreszcie zajrzała do owego feralnego pokoju. Tam też go nie było. Tylko przymknięte okno świadczyło którędy wyszedł. Anka zastawiła drzwi krzesłem, weszła, otworzyła je na oścież i rozejrzała się po ulicy.
Zniknął niczym duch, pomyślała zamykając okno.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz