poniedziałek, 11 stycznia 2016

1. 1 stycznia 2014, środa

Nie znamy się, jeszcze się nie znamy
Choć dzieli nas szerokość naszych ramion
Edyta Bartosiewicz "Nie znamy się"


Było wczesne przedpołudnie pierwszego dnia w roku.
Świadomość, że rok dopiero się zaczyna napełniały Ankę niebywałą energią. Większą niż zwykle, bo Anka zazwyczaj była pełna energii.
Teraz wracała z zabawy noworocznej u znajomych. Bawiła się oczywiście świetnie i teraz jechała do swojego domu pod Poznaniem w znakomitym nastroju. Nie było to jednak pełne zadowolenie. Na niebie jej dobrego samopoczucia tkwiło kilka ciemnych chmur.
Pierwsza z nich to było wrażenie, że gospodarze żegnali ją z ulgą. Że wyjeżdża. Trochę ją to irytowało. Przecież ona bawiła się świetnie, opowiedziała tyle błyskotliwych uwag i dykteryjek...
Druga - to świadomość, że nie będzie miała komu opowiedzieć swojego sylwestra. Matka na pewno znudzi się po dwóch minutach rozmowy telefonicznej. A Olę, jej siostrę, interesuje tylko jej chłopak. Zresztą, oboje wyszli też gdzieś na Sylwestra i na pewno jeszcze nie wrócili.
Na Ankę czekał pusty dom. Żadne tam luksusy, niewielka stara chatka w małym miasteczku. Ale wyremontowana tak, by spełniać wymogi obecnych czasów. Na Ankę nie czekał nikt, bo aktualnie nie była z nikim związana.
Irytowała ją sama myśl o związku. Dosyć miała nieudanych prób. Dlatego tym bardziej ją denerwowało postępowanie Oli.
Takie też było jej noworoczne postanowienie noworoczne, o którym nikomu nie powiedziała. Żadnych facetów. Teraz czy kiedykolwiek. Samej jest jej najlepiej. Owszem faceci się pchali, próbowali do niej startować. Wysoka blondynka, o długich włosach.  Efektowna, pomimo brakuje makijażu (gardziła nim) i bliskości czterdziestki (intensywne treningi tańca pomagały jej utrzymać ciało w świetnej figurze i kondycji).
Na drodze nie było praktycznie żadnego ruchu. Jechała ostrożnie, bo pogoda była paskudna. Kilka stopni powyżej zera zaowocowało wielką plagą mgieł. Dlatego Anka jechała powoli, wpatrując się powoli w ledwo widoczny zarys prawego pobocza. Zapewne dlatego w ostatniej chwili zauważyła, że po drugiej stronie drogi, tuż za łukiem, zatrzymało się jakiś samochód. Nie jechał, stał przy drodze, a kierowca kręcił się koło niego. Kiedy zobaczył toledo Anki zatrzymał się i zamachał w jej kierunku.
Noga Anki sama przesunęła się na hamulec i auto zaczęło zwalniać. Niech będzie, pomyślała. Pomóc pewno nie pomoże, ale miała ochotę ponapawać się czyimś nieszczęściem. Przejechała wolno obok białego berlinga rejestrując kątem oka porozkładane narzędzia oraz spłaszczoną u dołu przednią oponę. Zawróciła, zjechała na pobocze i zatrzymała się przed berlingiem. Wysiadła i podeszła do unieruchomionego pojazdu. Kierowca wyszedł jej naprzeciw. Anka omiotła go tylko wzrokiem. Jej wzrostu, krótkie, ciemne włosy, chyba w jej wieku. To, co się rzucało w oczy, to to, że twarz, ręce oraz roboczy kombinezon miał niesamowicie brudne. Poza tym - wyglądał jakoś tak nijako.
- Co opona przebita? - rzuciła swobodnie Anka.
- Jak widać - odparł cichym głosem kierowca berlingo. - Najechałem gałąź.
- Nie widzę na szosie żadnej gałęzi...
- Bo już ją usunąłem. Ma pani szczęście.
- Dlaczego?
- Gdyby jechała pani parę minut wcześniej, to pani by najechała i teraz to pani by tu stała.
Anka uczuła lekkie zakłopotanie, więc postanowiła szybko zmienić temat.
- I co z tym kołem? Nie ma pan zapasu?
- Mam.
- Lewarka pan nie ma?
- Mam.
- No to w czym problem?
Kierowca spojrzał na Ankę i wyjaśnił cicho:
- Nie mogę odkręcić jednej śruby w kole.
Anka zaczęła się głośno śmiać.
- A to dobre! Mężczyzna powinien potrafić wszystko, ale żeby głupiej śrubki...
Kierowca berlingo wcale się nie zdenerwował.
- No co ja pani poradzę. Nie mogę i tyle.
- Bo pan nie ma siły - burknęła. - Niech pan pokaże klucz.
Kierowca bez słowa wręczył jej solidny klucz krzyżakowy.
- I tym nie może pan odkręcić? Kiepsko, kiepsko... Niech pan patrzy, zaraz ta śruba puści. Raz, dwa...
- W tą stronę pani ją przykręca.
Poirytowana Anka zmieniła chwyt i zaczęła przekręcać klucz w drugą stronę. Ani drgnęło.
- Mówiłem - rzekł flegmatycznie kierowca.
- Faceci zawsze tylko mówią - wbiła szpilę Anka szarpiąc za klucz. - No i co pan tak stoi? Może gdybyśmy razem...
- A pani ma swój klucz do kół?
- Chyba mam... - zaskoczył ją tym pytaniem. Zostawiła jego klucz, wróciła do toledo, otworzyła bagażnik i zaczęła szukać narzędzi. - O, mam takie coś!
I wyjęła klucz do kół podobny do fajki.
- Ten będzie idealny - kierowca wyjął go z jej ręki i zaczął oglądać.
- Idealny??? - nie wytrzymała. - Krzyżakowym nie udało się odkręcić, a takim czymś ma się udać?? Nie ma nawet jak tego porządnie złapać!
Kierowca otworzył tylne drzwi berlingo i wyjął z auta długą rurkę. Nasunął ją na uchwyt klucza fajkowego.
- Pasuje idealnie.
- A nie mógł pan tego zrobić ze swoim kluczem?
Pokazał, że klucz krzyżakowy na każdym końcu ma zgrubienia i cienka rurka nie była w stanie przez nie przejść. Ukląkł przy kole i nałożył klucz fajkowy na śrubę.
- A teraz niech pani popchnie rurkę. Nie, nie tak - powstrzymał Ankę widząc jaki bierze oburącz zamach.- Wystarczy lekko, jedną dłonią.
- Akurat - prychnęła Anka. Wbrew jej prognozom rzeczywiście można było lekko popchnąć jedną dłonią.
- I już śruba odkręcona.
- Jak pan to zrobił? - zaciekawiła się Anka.
- Fizyka, proszę pani. Dalej to już odkręcę krzyżakowym. Może pani zabrać swój klucz. Dziękuję bardzo.
Anka wrzuciła klucz do bagażnika i pojechała dalej.
Nie myślała już więcej ani o berlingo, ani o jego kierowcy.

2 komentarze: