czwartek, 28 stycznia 2016

3. 5 stycznia 2014, niedziela

Nowy Rok, zima jest, kamień leży aż go kiedyś będę siłę wtoczyć miał
Może wtedy uda się
A teraz tchu mi brak
Pustki - Tchu mi brak

Anka nawet nie zauważyła kiedy przyjechali. A przecież okno jej maleńkiego gabinetu wychodziło prosto na ulicę. Siedziała przy komputerze i dobierała jakieś materiały na blaty wokół umywalek gdy nagle stuknęły drzwi i usłyszała, że ktoś wszedł do domu. W pierwszej chwili nawet się wystraszyła, ale zraz pomyślała, że to musi być ktoś, kto ma klucze, a gdy spojrzała na chodnik przed domem i zobaczyła stojące tam srebrne polo, wiedziała już kto przyjechał.
Alicja, jej młodsza siostra.
I jej chłopak, ten Krzysztof.
Nie lubiła go, i to nie tylko dlatego, że woził Alę samochodem swoich rodziców. wiadomo, student. I nawet nie do końca chodziło o niego, bo Anka nie zaakceptowałaby żadnego chłopaka. To była wina Ali. Jaka ta dziewucha głupia! Wie co przeżyła matka, wie co ją, Ankę, spotkało, a mimo to sama teraz brnie w tę samą ślepą uliczkę! Głupia, głupia!
Zacisnęła dłonie w pięści. Spokojnie, co to ją obchodzi. Ale soją drogą... Co tą Alicję napadło? Zawsze taka spokojna, taka posłuszna, a teraz nagle - bach. Jakby nie wiedziała, że wszystkie kobiety w tej rodzinie są przeklęte. Ona kiedyś, tak jak Ala, nie dowierzała. I związała się. Ba, wzięła nawet ślub. I jak to się skończyło? O, teraz będzie mądra i już nigdy, nigdy przenigdy nie zwiąże się. Z nikim. Szkoda, że nie była taka mądra wcześniej, przykład matki do niej nie docierał. Może tak samo jest a Alą. Też musi sama się sparzyć, żeby coś do niej dotarło.
Rozległo się stukanie i do jej gabinetu zajrzała Alicja. Szczupła, wiotka, w czarne krótkie włosy. Tak niepodobna do niej i do matki. Urodę ma za ojcem, za swoim ojcem. Innym niż ojciec Anki.
- Cześć Aniu - powiedziała tym swoim delikatnym głosem. - Mam sprawę do ciebie...
- Nie tu - przerwała jej szorstko. - Chodź do salonu.
Szumnie nazwała pokój salonem, ale było to po prostu największe pomieszczenie w tej starej chałupie, odremontowane jako tako. Coś tam na szybko urządziła, żeby klienci się nie wystraszyli. Ambitne plany dekoracyjne odsuwała ciągle na później, wiadomo, szewc bez butów chodzi...
A w salonie czekała na nich niespodzianka w postaci Krzysztofa. Młody, chudy, wysoki, brunecik z delikatnym wąsem.
- Co ty tu robisz?! - zasyczała Anka. - Zakazałam ci wchodzić do tego domu!
Brunecik zafalował i niezgrabnie się odsunął. Jakże inaczej ruszała się Alicja! Z taką jakąś gracją, lekkością, której Anka jej zawsze zazdrościła. Tak się starała pamiętać o tych wszystkich stopach, kolanach i łokciach, i chodzeniu, a ex mąż i tak powiedział jej, że rusza się jak hokeistka...
Usiadła na kanapie ale nie poprosiła swoich gości by też usiedli.
- Tym razem sprawa jest poważna - odezwała się cicho Alicja. - Jedziemy prosto z Poznania. Słyszałaś już? Sąsiedzi dzwonili do ciebie?
- O niczym nie wiem - odparła energicznie Anka , ale poczuła jakiś wewnętrzny niepokój. - Może mi łaskawie powiesz co się stało? Znowu narozrabiałaś? A może twój Krzysio znowu rozbił samochód rodziców?
- Nie znowu, tylko... - nie wytrzymał Krzysztof, ale Alicja uciszyła go wzrokiem. Spojrzała na Ankę i powiedziała cicho:
- Mama znowu pije.
Anka poczuła się jak Syzyf, kiedy po raz kolejny głaz runął w dół.
- Co ty opowiadasz! Jak to? Znowu? Przecież przestała!
- Naprawdę. Sama widziałam.
- Wyjdź - poleciła Krzysztofowi Anka. - Nie będziemy omawiać takich rzeczy przy obcych.
- Krzysztof nie jest obcy - głos Alicji był spokojny. - Poza tym on przyszedł ze mną i widział wszystko. Co więcej, mama go uderzyła.
Anka błyskawicznie spojrzała na twarz chłopaka. Faktycznie, pod jego lewym okiem coś się zaczynało dziać.
- Co się właściwie stało?
- Kiedy byłam na uczelni, do mamy przyszła pani Kasia... Dużo wypiły, hałasowały. Przyszli sąsiedzi na skargę, to mama zrobiła straszną awanturę. Potem... A, szkoda mówić. Krzysiek akurat mnie odprowadził i zobaczył, że... Mama go uderzyła, kiedy ją myliśmy. Teraz śpi, sąsiadka ją pilnuje.
- Po co przyjechałaś? - Anka zmrużyła oczy. - Przecież mogłabyś mi opowiedzieć to przez telefon.
- Nie, bo ty się zaraz denerwujesz i się rozłączasz. A trzeba coś z mamą zrobić. Ja z nią tam nie wytrzymam. Boję się. Poza tym kto ją będzie pilnował kiedy ja będę na uczelni.
- No to co proponujesz? - Anka zadała to pytanie bardziej gwoli formalności, bo spodziewała się odpowiedzi. Ale Alicja jednak ją zaskoczyła.
- Żebyś przeprowadziła się do Poznania.
- Chyba oszalałaś! A co z tym domem? Mam go zostawić pusty? Przecież ktoś może się tu włamać. Przecież nie będzie tu grzania, wszystko mi pozamarza! I gdzie ja będę pracować?!
- Chyba, żebyś... Chyba żebyś... - zająknęła się Alicja. - Żebyś wzięła mamę tu do siebie.
- A ty?
- No... Ja...
- Już kręcisz.
- Nie kręcę. Po prostu... Ja studiuję w Poznaniu.
- Tak, i potrzebujesz mieszkania w Poznaniu - stwierdziła jadowicie Anka. - Matka ci zawadza to ją wypchniesz do mnie, a sama będziesz mieć cała chatę dla siebie i będziesz sobie mogła sprowadzać tego swojego...
- Niech pani tak nie mówi - obruszył się milczący do tej pory Krzysztof.
- To jest mój dom, i ja w nim będę mówić co ja chcę, chłopcze.
- Mama jest także twoja - strzeliła celnie Ala.
Anka dłuższą chwilę się namyślała.
- Muszę pojechać i sama to zobaczyć - stwierdziła wreszcie.
- Nie wierzysz mu! - zakrzyknęła boleśnie Alicja.
- Nie wierzę - Ala kiwnęła głową. - I co dalej zrobisz?
- Co ty zrobisz?
- Tak jak mówiłam. Przyjadę do was to obejrzeć. I być może zabiorę matkę tu dso siebie. Ale pod jednym warunkiem.
- Jakim?
- Ty też tu zamieszkasz. Na stałe. Bez niego - Anka wskazała brodą chłopaka.
- Ale...
- Jeździ stąd pociąg do Poznania. Bardzo często. Mnóstwo ludzi nim jeździ, więc będziesz mogła jeździć i ty.
- Dom nie może stać pusty, a mieszkanie ma stać puste?
- Sąsiadki się zajmą. No, idź, namyśl się.
- A ty?
- A ja przyjadę jutro i zobaczę to wszystko. No, idźcie już! Mam masę roboty!
Kiedy tylko wyszli przypadła do okna i zza firanki obserwowała jak pojechali.
Zasiadła za biurkiem, ale nie była już w stanie pracować. Była cała rozbita myślami.
Trzeba będzie pojechać do Poznania i zobaczyć co się stało z mamą.
A tak już było dobrze, a tu kamień znów zsunął się na dół.
Poczuła złość i czucie, że ktoś przepycha ją na siłę przez drzwi, przez które sama, z własnej woli, nie chciała przejść.

niedziela, 17 stycznia 2016

2. 4 stycznie 2014, sobota

The future was wide open
Tom Petty & The Heartbreakers – Into The Great Wide Open


Dzień był piękny, niebo czyste i błękitne.
Anka nie wiedziała jak zużytkować nadmiar energii. Miała jej wiele na co dzień, w sobotę jeszcze więcej, a w związku ze zmianą daty po prostu było w niej tyle zapału, że mogłaby góry przenosić. Nie wiedziała tylko od której zacząć.
Co można robić samej w małym, podpoznańskim miasteczku, gdzie wszyscy znają wszystkich?
To był od zawsze problem. Od zawsze to znaczy od momentu, w którym się tu pojawiła. Bo Anka nie była stąd. Jej mąż... Jej ówczesny mąż. Tak, był taki. Łajdak. Dureń,. imbecyl, niedojrzały gówniarz...
Spokojnie, powiedziała do siebie i upiła łyk kawy. Było, minęło. Tak jak on. Poszedł sobie podając argumenty równie śmieszne jak on sam. Rozwód. Dobrze, że ślub był tylko cywilny.
No więc ten jej ówczesny mąż zamarzył sobie pracownię pod Poznaniem. Kupimy starą chałupę, mówił. Wyremontujemy. Dużo, dużo miejsca. Będziemy robić, działać, tworzyć. Punkt pierwszy wykonali. Drugiego pół. W trakcie remontu Wojtek odszedł. Twierdził, że nie da się z nią wytrzymać. Wcześniej jakoś mógł. Co za debil.
Wróciła do nazwiska panieńskiego, ale do Poznania już nie wróciła. Nie mogła. Jakoś w rozmowie z matką próbowała poruszyć ten temat, ale ta zaraz ucięła krótko: "poszłaś z nim, to możesz nie wracać". No i Anka wzięła na ambicję: ja nie dam rady? Nie było innego wyjścia, musiała dać.
Zajęła się architekturą wnętrz. Długi i bolesny temat. Ale na szczęście jakoś sobie radziła i uzyskała pewną niezależność i stabilność finansową.
Prowadziła dalej remont domu. Kotłownia, kuchnia, mały salonik, dwa pokoiki i łazienka. Reszta domu niedokończona, obszerne podwórze i budynki gospodarcze - czekały na lepsze czasy lub więcej pieniędzy.
Dom stał przy jednej z główniejszych ulic miasteczka., tak więc Anka mogła przez okno kuchni obserwować rzesze mieszkańców niestrudzenie pokonujących drogę dom-sklep. Była zdumiona. Ile można robić tych zakupów? Dopiero gdy została sama zauważyła, jak mało jedzenia potrzeba jednej osobie.
I to był kolejny problem.
Była sama.
Tak lubiła gotować, wymyślać nowe potrawy, ale teraz co - jest sens gotować dla jednej osoby?
Nie zaprzyjaźniła się z tym miasteczkiem. Domyślała się, że stali mieszkańcy wiedzą o niej wszystko, ale ona jakoś nie próbowała się z nikim bliżej poznać. Nawet z sąsiadami.
Wyszła z domu, uwinęła się w dwie godziny i teraz, kiedy reszta mieszkańców dreptała jeszcze w te i we wte, ona już wszystko załatwiła.
I co tu dalej robić?
Zatarła energicznie ręce. Jak to co? Nowy rok się dopiero zaczął, trzeba się zorganizować! Włączyła laptop, telewizor, powyciągała stare i nowe kalendarze. Wzięła się za porządki w próbnikach materiałów i w katalogach, pozgrywała stare projekty na zapasowy dysk, napisała do kilku nowych klientów i zaproponowała terminy spotkań.
Wraz z upływem godzin rosło jej zadowolenie. Tak. Wszystko się układało, wszystko pasowało. Przyszłość jawiła się optymistycznie. Da sobie radę, sama. Nikogo nie potrzebuje. Zwłaszcza faceta. O tak, to dobre postanowienie na Nowy Rok. Żadnego faceta. Nigdy więcej.
Nie, nie użalała się nad sobą. Miała przecież swoją firmę, z poza tym zajęła się sobą, sport, bieganie, fitness i tak dalej. Dzięki temu mimo zbliżającej się powoli czterdziestki była w znakomitej formie. Machnęła ręką na cały ten tak zwany męski świat. O ileż lżej, prościej żyło się bez nich! Czuła się wielka, wspaniała. Pełna noworocznych nadziei. Czuła się jak zdobywca, który wspina się na górę i widzi już przed sobą wierzchołek.
Tak, to jest takie życie, jakiego chciała. Tak ma być. Będzie dobrze, wysoko, szczęśliwie, bogato, beztrosko i spokojnie. Będzie dobrze.
Spojrzała za okno, mieszkańcy nadal przemieszczali się niestrudzenie chodnikiem.
I wtedy pomyślała, że świat na zewnątrz jest o wiele bardziej większy i skomplikowany niż myślała. I to czy ona jest wesoła, czy smutna, czy w ogóle jest, czy też by jej nie było - nie miałoby na ten świat żadnego wpływu.

poniedziałek, 11 stycznia 2016

1. 1 stycznia 2014, środa

Nie znamy się, jeszcze się nie znamy
Choć dzieli nas szerokość naszych ramion
Edyta Bartosiewicz "Nie znamy się"


Było wczesne przedpołudnie pierwszego dnia w roku.
Świadomość, że rok dopiero się zaczyna napełniały Ankę niebywałą energią. Większą niż zwykle, bo Anka zazwyczaj była pełna energii.
Teraz wracała z zabawy noworocznej u znajomych. Bawiła się oczywiście świetnie i teraz jechała do swojego domu pod Poznaniem w znakomitym nastroju. Nie było to jednak pełne zadowolenie. Na niebie jej dobrego samopoczucia tkwiło kilka ciemnych chmur.
Pierwsza z nich to było wrażenie, że gospodarze żegnali ją z ulgą. Że wyjeżdża. Trochę ją to irytowało. Przecież ona bawiła się świetnie, opowiedziała tyle błyskotliwych uwag i dykteryjek...
Druga - to świadomość, że nie będzie miała komu opowiedzieć swojego sylwestra. Matka na pewno znudzi się po dwóch minutach rozmowy telefonicznej. A Olę, jej siostrę, interesuje tylko jej chłopak. Zresztą, oboje wyszli też gdzieś na Sylwestra i na pewno jeszcze nie wrócili.
Na Ankę czekał pusty dom. Żadne tam luksusy, niewielka stara chatka w małym miasteczku. Ale wyremontowana tak, by spełniać wymogi obecnych czasów. Na Ankę nie czekał nikt, bo aktualnie nie była z nikim związana.
Irytowała ją sama myśl o związku. Dosyć miała nieudanych prób. Dlatego tym bardziej ją denerwowało postępowanie Oli.
Takie też było jej noworoczne postanowienie noworoczne, o którym nikomu nie powiedziała. Żadnych facetów. Teraz czy kiedykolwiek. Samej jest jej najlepiej. Owszem faceci się pchali, próbowali do niej startować. Wysoka blondynka, o długich włosach.  Efektowna, pomimo brakuje makijażu (gardziła nim) i bliskości czterdziestki (intensywne treningi tańca pomagały jej utrzymać ciało w świetnej figurze i kondycji).
Na drodze nie było praktycznie żadnego ruchu. Jechała ostrożnie, bo pogoda była paskudna. Kilka stopni powyżej zera zaowocowało wielką plagą mgieł. Dlatego Anka jechała powoli, wpatrując się powoli w ledwo widoczny zarys prawego pobocza. Zapewne dlatego w ostatniej chwili zauważyła, że po drugiej stronie drogi, tuż za łukiem, zatrzymało się jakiś samochód. Nie jechał, stał przy drodze, a kierowca kręcił się koło niego. Kiedy zobaczył toledo Anki zatrzymał się i zamachał w jej kierunku.
Noga Anki sama przesunęła się na hamulec i auto zaczęło zwalniać. Niech będzie, pomyślała. Pomóc pewno nie pomoże, ale miała ochotę ponapawać się czyimś nieszczęściem. Przejechała wolno obok białego berlinga rejestrując kątem oka porozkładane narzędzia oraz spłaszczoną u dołu przednią oponę. Zawróciła, zjechała na pobocze i zatrzymała się przed berlingiem. Wysiadła i podeszła do unieruchomionego pojazdu. Kierowca wyszedł jej naprzeciw. Anka omiotła go tylko wzrokiem. Jej wzrostu, krótkie, ciemne włosy, chyba w jej wieku. To, co się rzucało w oczy, to to, że twarz, ręce oraz roboczy kombinezon miał niesamowicie brudne. Poza tym - wyglądał jakoś tak nijako.
- Co opona przebita? - rzuciła swobodnie Anka.
- Jak widać - odparł cichym głosem kierowca berlingo. - Najechałem gałąź.
- Nie widzę na szosie żadnej gałęzi...
- Bo już ją usunąłem. Ma pani szczęście.
- Dlaczego?
- Gdyby jechała pani parę minut wcześniej, to pani by najechała i teraz to pani by tu stała.
Anka uczuła lekkie zakłopotanie, więc postanowiła szybko zmienić temat.
- I co z tym kołem? Nie ma pan zapasu?
- Mam.
- Lewarka pan nie ma?
- Mam.
- No to w czym problem?
Kierowca spojrzał na Ankę i wyjaśnił cicho:
- Nie mogę odkręcić jednej śruby w kole.
Anka zaczęła się głośno śmiać.
- A to dobre! Mężczyzna powinien potrafić wszystko, ale żeby głupiej śrubki...
Kierowca berlingo wcale się nie zdenerwował.
- No co ja pani poradzę. Nie mogę i tyle.
- Bo pan nie ma siły - burknęła. - Niech pan pokaże klucz.
Kierowca bez słowa wręczył jej solidny klucz krzyżakowy.
- I tym nie może pan odkręcić? Kiepsko, kiepsko... Niech pan patrzy, zaraz ta śruba puści. Raz, dwa...
- W tą stronę pani ją przykręca.
Poirytowana Anka zmieniła chwyt i zaczęła przekręcać klucz w drugą stronę. Ani drgnęło.
- Mówiłem - rzekł flegmatycznie kierowca.
- Faceci zawsze tylko mówią - wbiła szpilę Anka szarpiąc za klucz. - No i co pan tak stoi? Może gdybyśmy razem...
- A pani ma swój klucz do kół?
- Chyba mam... - zaskoczył ją tym pytaniem. Zostawiła jego klucz, wróciła do toledo, otworzyła bagażnik i zaczęła szukać narzędzi. - O, mam takie coś!
I wyjęła klucz do kół podobny do fajki.
- Ten będzie idealny - kierowca wyjął go z jej ręki i zaczął oglądać.
- Idealny??? - nie wytrzymała. - Krzyżakowym nie udało się odkręcić, a takim czymś ma się udać?? Nie ma nawet jak tego porządnie złapać!
Kierowca otworzył tylne drzwi berlingo i wyjął z auta długą rurkę. Nasunął ją na uchwyt klucza fajkowego.
- Pasuje idealnie.
- A nie mógł pan tego zrobić ze swoim kluczem?
Pokazał, że klucz krzyżakowy na każdym końcu ma zgrubienia i cienka rurka nie była w stanie przez nie przejść. Ukląkł przy kole i nałożył klucz fajkowy na śrubę.
- A teraz niech pani popchnie rurkę. Nie, nie tak - powstrzymał Ankę widząc jaki bierze oburącz zamach.- Wystarczy lekko, jedną dłonią.
- Akurat - prychnęła Anka. Wbrew jej prognozom rzeczywiście można było lekko popchnąć jedną dłonią.
- I już śruba odkręcona.
- Jak pan to zrobił? - zaciekawiła się Anka.
- Fizyka, proszę pani. Dalej to już odkręcę krzyżakowym. Może pani zabrać swój klucz. Dziękuję bardzo.
Anka wrzuciła klucz do bagażnika i pojechała dalej.
Nie myślała już więcej ani o berlingo, ani o jego kierowcy.

sobota, 9 stycznia 2016

Komunikat

W związku z zarzutami, które otrzymałem, a które dotyczyły zawartości wpisów, wszystkie dotychczasowe notki ulegają kasacji, a sam blog zostaje czasowo zawieszony.